Running Wild to zespół od którego rozpoczęła się moja przygoda z muzyką heavy metalową. Było to bardzo dawno temu (rok 1988!), ale pamiętam jak dziś moment w którym kumpel puścił mi "Under Jolly Roger". Odjechałem totalnie, przegrałem sobie kasetę z jego przegrywanej kasety (takie to były czasy) i katowałem biedną "Stilonkę" na okrągło przez kilka miesięcy. Z czasem poznawałem kolejne zespoły, płyty i tak zostało mi do dzisiaj. Tym pierwszym kontaktem Running Wild na zawsze wyrył się w moim sercu. Tak to wyglądało dawno, dawno temu, gdy człowiek był młody i piękny... Teraz magiczna sztuczka - PUF! - i przenosimy się 24 lata do przodu.
Płyta "Shadowmaker" powstała (przynajmniej Rolf tak twierdzi, a z nim to nigdy nic nie wiadomo) tuż po tym, jak Running Wild oficjalnie zwinął banderę i zawinął na stałe do Port Royal. Pożegnalna stypa (nieprzypadkowe słówko) odbyła się na Wacken 2009, co można obejrzeć i posłuchać na wydawnictwie "The Final Jolly Roger". Lekko to zagmatwane i bezsensowne, no ale w muzycznym światku to już chyba mało co mnie zaskoczy.
Dobrze, wracajmy do płyty i zostawmy okoliczności przyrody tym, dla których to jest ważniejsze. Ja skupie się jednak na "Shadowmaker". Mamy tutaj 50 minut muzyki na które składa się 10 kompozycji. Szczerze mówiąc bardzo długo miałem opory, żeby sięgnąć po to, co Rolf przygotował. Zniechęcony słabiutką poprzednią płytą ("Rogues en Vogue" ) i samplami, które pojawiły się w internecie przed premierą. Dodatkowe zamieszanie z zakończeniem kariery, a później płyta, która wyskoczyła niczym diabeł z pudełka... Po prostu spodziewałem się najgorszego. No nic, nadszedł w końcu dzień prawdy i próby. Odpaliłem "Shadowmaker" i posłuchałem.
Cóż... nie da się ukryć, że Rolf i jego Running Wild AD 2012 to zaledwie cień i mizerne echo tego, czym ten zespół był w latach 80-tych, czy 90-tych. Obecnie mamy syntetyczne granie, oddarte z większych emocji i zawierające ułamek tego, na co fani oczekiwaliby z wypiekami na twarzy. Fakt - płyta nie jest może jakaś tragiczna, powiedzmy, że ma kilka niezłych momentów (na przykład utwór tytułowy), no ale cóż to jest w porównaniu do pomników jakie można znaleźć w dyskografii tego zespołu. Rolf już dawno zatracił umiejętność opowiadania historii, malowania dźwiękiem klimatu i wciągania słuchacza w swój świat. Teraz pozostała tylko sucha treść. Nie ma w tym zbytnio emocji, czegoś co by związało artystę i słuchacza. Po prostu muzyczka wesoło przygrywa, można nawet momentami potupać nóżką, ale kolejne utwory przelatują niezauważenie. Jednym uchem wlatują i natychmiast drugim wylatują. Brakuje w tym wszystkim jakiejś esencji, głębi, czy najzwyklejszej chemii.
Jest kilka momentów, które przyciągają uwagę na dłużej - wspomniany już "Shadowmaker", czy "Dracula". W kilku numerach nie brakuje "przyjemnych" momentów, ale to wszystko jest tylko skromnym wspomnieniem wspaniałości z lat dawnych. A przecież nie o to chodzi w nagrywaniu kolejnych płyt. Tym bardziej w sytuacji, gdy zespół (czyli Rolf) pożegnał się z fanami po wielu latach mizerii artystycznej. Szczerze mówiąc nie widzę głębszego sensu wydania tej płyty pod tym zasłużonym szyldem. Rozumiem, że Rolf miał potrzebę się uzewnętrznić, zarobić jakąś tam kasę, czy po prostu miał taki kaprys. No ale na Boga... po co mieszać do tego Running Wild? Wydałby sobie chłopina płytę pod nazwą Rolf Kasparek, czy innym i nie byłoby zgrzytu. A tak mamy siódmą wodę po kisielu i niesmak wśród fanów. Oj Rolfie, Rolfie co żeś Ty najlepszego uczynił?
Może i ta recenzja jest lekko dziwna, bo więcej w niej moich osobistych emocji, niż rozwodzenia się nad samą muzyką, no ale... cóż można napisać? Po prostu jest to bardzo przeciętna płyta, z malutkimi momentami gdy słoneczko próbuje przebić się przez grube chmury. Trudno ten materiał przesłuchać w całości, nie wspominając o kilkukrotnej powtórce raz za razem. Zdecydowanie niepotrzebna płyta i spokojnie można obejść się bez niej, zresztą podobnie jak w przypadku "Rogues en Vogue" , której to nie słuchałem od kilku lat. W przypadku "Shadowmaker" pewno będzie podobnie. Dobra... nie ma co się dalej znęcać, przecież trzeba wiedzieć kiedy skończyć... prawda?
ps. heh... utwór "Me & The Boys" - Rolfie... do kroćset fur beczek... LITOŚCI!!!
Piotr "gumbyy" Legieć / [ 25.08.2012 ]
|