Exodus to kapela po przejściach. Po wielu przejściach... wystarczy wspomnieć, że obecny wokalista jest już trzecim głosem tej formacji. Zespół powstał około 1980 roku i w swojej dyskografii ma zaledwie 7 albumów studyjnych. Z tego dwa ostatnie ukazały się stosunkowo niedawno. Tak jakoś nieszczęśliwie układają się losy i dzieje Exodus, że problemami personalnymi można by "obdzielić" kilka innych zespołów. Niestety, czasami tak bywa. Jedno jest niezmienne... każda płyta przynosi nam sporo dobrego i solidnego thrash metalu. Było w historii kilka momentów, gdy wydawało się, że zespół zakończył swój żywot. Na szczęście, za każdym razem udawało się to wszystko jakoś posklejać i Exodus wracał niczym Feniks z popiołów.
To tyle tytułem wstępu... Wsiadamy w magiczny wehikuł czasu i przenosimy się do roku 1997, do San Francisco. A dokładnie do klubu "The Trocadero", jest 8 marca 1997 roku. W tym dniu doszło do krótkotrwałego (jak się później okazało) reunion. Na scenie pojawili się: wokalista Paul Baloff, gitarzyści Gary Holt i Rick Hunolt, basista Jack Gibson i perkusista Tom Hunting. Niewątpliwym zaskoczeniem jest osoba wokalisty, gdyż Baloff zaśpiewał tylko na debiutanckim albumie "Bonded By Blood". Na kolejnych albumach śpiewał już Steve Souza. Trzeba przyznać, że ten zestaw nazwisk robi olbrzymie wrażenie. Podczas tego koncertu zarejestrowano 12 utworów (a przynajmniej tyle ukazało się na albumie). Większość pochodzi oczywiście z debiutu, a kilka z drugiego krążka w dyskografii Exodus, czyli płyty "Pleasures Of The Flesh". Mamy jeszcze tutaj utwór "Impaler" i jest to kawałek w którym swój udział miał Kirk Hammet.
O samym występie zespołu nie ma co za wiele pisać. Po prostu Exodus brzmi potężnie i krótko mówiąc "jeńców nie biorą". 12 zabijających utworów, wspaniałe gitarowe pojedynki, sekcja rytmiczna nie pozostająca w tyle. Do tego wszystkiego charakterystyczny wokal Paula. Szkoda, że nie będzie już nam dane usłyszeć tego głosu (Baloff opuścił ten nasz smutny padół w styczniu 2002 roku. R.I.P.). Utwory otrzymały niesamowitą dawkę energii i mocy. Brzmienie po prostu zwala z nóg! Niewątpliwie dużym plusem tego wydawnictwa jest brak późniejszej obróbki w studio. Po prostu słuchać tutaj wszystko bez poprawek. Dzięki temu naprawdę można poczuć się jak na tym koncercie.
Ja nie potrafię na tym wydawnictwie wskazać jakiegoś słabszego fragmentu... niezależnie od którego momentu zaczniemy słuchać tej płyty, to jednakowo zostaniemy potraktowani. Z pełną brutalnością thrashowych riffów. Perkusja nieustannie wbija nam do głowy, że to Exodus rządzi. Jeszcze słówko o solówkach... a zresztą co tu pisać... KLASA i tyle. Naprawdę dużo bym oddał, żeby znaleźć się na tym koncercie. Ciekawe co działo się pod sceną? Prawdopodobnie niezła jazda miała miejsce... echh... pozostało tylko kolejne przesłuchanie tej koncertówki.
Jak dla mnie to jest jedno z najlepszych wydawnictw z pod znaku "Live & Alive". Regularnie słucham tego krążka (a wcześniej kasety) od lat i wciąż nie mam dosyć. Po prostu jest to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto mieni się fanem thrashu. Dla mnie to KLASYKA!
Ps. Jak napisałem wcześniej był to krótkotrwały wzlot Exodus. Na studyjny album musieliśmy czekać aż do 2004 roku i kolejnego powrotu (ale za to jakiego!) z albumem " Tempo Of The Damned".
Piotr "gumbyy" Legieć / [ 29.06.2007 ]
|