Takie rzeczy zdążają się rzadko, naprawdę rzadko... Exodus po dwunastu latach milczenia wrócił w naprawdę oszałamiającym stylu. "Tempo Of The Damned" powaliła wszystkich na kolana. Fani byli w siódmym niebie, krytycy piali z zachwytu. Tak, to była najlepsza thrashowa płyta od dziesięciu lat. Zycie toczyło się jednak dalej... Po niewątpliwym sukcesie, euforii wywołanej przez "Tempo..." w kapeli Holta zaczęły się dziać rzeczy nieciekawe...
Na początku wywalono, nie po raz pierwszy zresztą, Stevea Souse. Powód? Nie chciał ruszyć z grupa na trasę do Japonii. Zmiany na wokalu to jednak u Kalifornijczyków nie pierwszyzna. Nowy krzykacz - Rob Dukes okazał się znakomity. Publika przyjmowała go bardzo entuzjastycznie... Prawdziwe kłopoty miały dopiero nadejść... O problemach Ricka Hunolta, wieloletniego gitarzysty zespołu i następcy Kirka Hammeta było wiadomo od dawna. Tym razem jednak Rick ostro przesadzał. Po prostu nie można było już z nim współpracować i któregoś dnia Gary, podobno z wielkim bólem serca, powiedział naćpanemu kumplowi, że nie jest już członkiem Exodus. Nowym wioślarzem został Lee Altus (ex Heathen, Angel Witch) To jednak nie koniec zmian. Schorowanego Toma Huntinga zastąpił Paul Bostaph, znany choćby z Forbidden czy Slayera. W takim oto mocno przetrzebionym składzie kapela weszła do studia, aby zarejestrować nowy materiał.
Prawdę powiedziawszy czekałem na nowe dziecko Garego i spółki z wielkimi obawami. Tak wielkie przetasowania nie wróżyły niczego dobrego. Nie miałem wygórowanych wymagań. Zdawałem sobie sprawę, że przeskoczyć "Tempo Of The Damned" będzie chłopakom strasznie ciężko. Oczekiwałem po prostu solidnej dawki kopiącego prosto w zęby thrash metalu. Gdy tylko płyta pojawiła się na pólkach sklepów, wyskrobałem jakoś sześćdziesiąt złotych i kupiłem nowe dzieło Exodus, zatytułowane "Shovel Headed Kill Machine"...
Już w trakcie pierwszego przesłuchania uderzyło mnie potężne brzmienie. Jest to zdecydowanie najcięższy krążek Amerykanów. Gitary są nastrojone bardzo nisko. Paul dwoi się i troi za garami. Co chwila słychać twina. Kolejnym zaskoczeniem jest prostota poszczególnych kompozycji. Nie widać już tej wirtuozerii znanej z "Tempo...". Riffy są jakieś takie "jabolowe". Nie ma znaku rozpoznawczego kapeli - gitarowych pojedynków Holt-Hunolt. W ogóle solówek jest jakoś mało, a te, które są naprawdę nie wprawiają w zachwyt. Warto tez wspomnieć o nowym wokaliście. Rob Dukes jest moim skromnym zdaniem najlepszym gardłem historii Exodus. Znakomicie pasuje do nowego stylu grupy, świetnie sprawdza się na koncertach.
Na krążku znajduje się dziesięć kawałków. Płyta jest bardzo równa, nie ma tu wypełniaczy (no może jeden - "Altered Boy") Na szczególną uwagę zasługują jednak według mnie cztery numery. Otwierający album "Raze" to, jak sama nazwa wskazuje, prawdziwy walec. Gęste, mięsiste riffy, charakterystyczne exodusowe "wyjące" solówki... Utwór po prostu wgniata w ziemię. Bardzo podoba mi się także skoczny, rockandrollowy "Deathamphetamine", przypominający trochę starsze dokonania zespołu. Najlepsze są jednak dwa ostatnie kawałki. "44 Magnum Opus" jest piekielnie szybki. To popis Bostapha, który pokazuje tu cały swój kunszt. Utwór tytułowy to kolejna niesamowita dawka energii. Perkusja znowu mknie z prędkością światła, Dukes wydziera się, aż miło. Po prostu jestem na kolanach!
"Shovel Headed Kill Machine" jest bardzo dobrą płytą. Brakuje jej może błysku geniuszu poprzednika, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że takie perły jak "Tempo..." zdarzają się raz na kilka lat. Należy docenić, ze po tylu kłopotach i przetasowaniach Exodus ciągle jest w dobrej formie i dalej potrafi skopać nasze tyłki.
Venom / [ 25.10.2006 ]
! Kup Płytę !
www.mystic.pl
|