O grupie Kreator po raz pierwszy przeczytałem w którymś Metal Hammerze. Był to właśnie opis płyty "Coma Of Souls". Autor tamtego artykułu stwierdził, że Kreator jest najlepszym zespołem thrash metalowym w Europie. Zespół ten początkowo nie wydawał mi się interesujący, ponieważ pochodzi z Niemiec (właściwie nie wiem dlaczego? Być może wynikało to z mojego przeświadczenia, że nasi zachodni sąsiedzi nie potrafią tworzyć muzyki z polotem). Jakże bardzo się myliłem!!! "Coma Of Souls" kupiłem przypadkiem. Wybrałem się do sklepu, żeby kupić jakąś płytkę i zupełnie niespodziewanie wróciłem do domu z "Coma Of Souls" w ręku. Jak trafny był wtedy mój wybór przekonuję się do dzisiaj. Po wielokrotnym przesłuchaniu tego albumu stwierdzam, iż płyta ta niczym nie ustępuje innym wielkim arcydziełom thrash metalu takim jak "Reign In Blood" Slayer'a czy "Master Of Puppets" wiadomo kogo. Moim zdaniem album ten w wielu aspektach przewyższa dzieło Slayer. Przede wszystkim album trwa 45 minut, a nie niespełna 30 jak płyta Amerykanów. Kompozycje są bardziej zróżnicowane, bardziej rozbudowane po prostu bardziej trafiają w mój gust. Jeśli chodzi o porównanie "Coma Of Souls" z "Master Of Puppets" to ciężko jest mi powiedzieć która z tych płyt jest lepsza. Jedno mogę powiedzieć - "Coma..." na pewno nie jest albumem słabszym!
Jak już napisałem wcześniej płyta trwa ok. 45 minut, podzielona jest na 10 kompozycji, których czas trwania waha się od 2 do 6 minut. Album został wyprodukowany bardzo starannie, brzmienie jest bardzo czytelne, czyste, selektywne, nie można się do niego za bardzo przyczepić. Gorzej przedstawia się sprawa oprawy graficznej tego wydawnictwa. Okładka nie zrobiła na mnie jakiegoś większego wrażenie, po prostu jest dobra, nic więcej. Zupełnie jednak nie podoba mi się sprawa wkładki. Teksty są, ale tylko do sześciu z dziesięciu utworów. Poza tym nie ma nic - żadnych zdjęć, żadnych notatek dotyczących płyty lub zespołu. Brak tych informacji we wkładce to chyba największy minus tego albumu.
Płyta rozpoczyna się od dźwięków gitary akustycznej (utwór "When The Sun Burns Red"), która później ustępuje miejsca tradycyjnemu, thrashowemu instrumentarium. Od razu słychać jak ważna rolę w Kreatorze spełnia perkusja. Drugim bardzo mocnym akcentem tej płyty jest wokal Petrozzy. Numer dwa to utwór tytułowy. Jeden z największych hitów Kreatora (znakomita wersja tego utworu znajduje się na koncertowej płycie niemieckiej legendy thrash pod tytułem "Live Kreation") rozpoczyna ciekawy motyw gitarowy. Cały kawałek jest szybki z bardzo fajną solówką w środku utworu. Jeden z moich faworytów tego longplaya. Trojka to "People Of The Lie", kolejny hicior. Pomimo tego, iż utwór jest krótki (trwa ok. 3 minuty) to wciąga niesamowicie. Następny w kolejności jest króciutki, dwuminutowy "World Beyond", który tylko przygotowuje nas do majstersztyku, który kryje się pod numerem piątym. "Terror Zone" jest właśnie tym majstersztykiem. Początek utworu jest wolny, jednak pod koniec zespół mknie z prędkością światła. Prawdziwe mistrzostwo pokazuje tutaj Ventor (perkusista). Jeden z najciekawszych utworów Kreatora w ogóle. Kolejne dwa kawałki "Agents Of Brutality" oraz "Material World Paranoia" to typowe thrashowe killery. Genialny wokal Mille jest tutaj jeszcze bardziej jadowity, lider Kreatora wydaje się śpiewać w ty kawałkach z jeszcze większa agresją niż w poprzednich kompozycjach (tak samo agresywny jego wokal był chyba tylko w końcówkach "Coma Of Souls" i "Terror Zone".
"Twisted Urges" to drugi dwuminutowy, niezwykle intensywny utwór, który bardzo szybko się zaczyna, a jeszcze szybciej kończy. Dwie ostatnie kompozycje to "Hidden Dictator" oraz "Mental Slavery". Oba są utrzymane w nieco wolniejszym tempie. Najbrutalniejszym akcentem obu tych utworów jest zabijający swoją barwą, gniewem i jadowitością wokal Mille. Facet jest dla mnie najlepszym wokalista thrash metalowym.
"Coma Of Souls" jest na pewno jednym z najbardziej udanych wydawnictw Niemców i jednym z czołowych albumów thrash metalowych na świecie. Pomimo, że płyta ma już 13 lat wcale nie jest przestarzała. Bije z niej energia, jest pełna bólu i gniewu. Zachwyca od początku do samego końca. Często zastanawiam się dlaczego za opus magnum thrashu zawsze uchodziły i już pewnie będą uchodzić "Reign In Blood" i "Master Of Puppets", a dzieło niemieckiego Kreatora nigdy nie było nawet z nimi porównywane chociaż wcale nie jest gorsze. Moja ocena byłaby wyższa, gdyby płyta została lepiej wydana, a tak jest "tylko" 9/10. Ci, dla których oprawa graficzna płyty nie gra zbyt wielkiej roli mogą sobie spokojnie dorzucić punkt.
Paweł / [ 23.11.2003 ]
|