1. Extreme Aggressions
2. No Reason To Exist
3. Love Us Or Hate Us
4. Stream Of Consciousness
5. Some Pain Will Last
6. Betrayer
7. Don't Trust
8. Bringer Of Torture
9. Fatal Energy



W maju br. nakładem wytwórni Noise Records ukazały się zremasterowane cztery pierwsze płyty legendy niemieckiego thrash metalu - grupy Kreator. Wśród nich album, który stanowi dla mnie pozycję wyjątkową, pochodzący z 1989 roku "Extreme Aggression". Album ten towarzyszy mi nieprzerwanie od wielu już lat, dlatego nie mogę w tym miejscu odmówić sobie prawa do garści osobistych refleksji i wspomnień. Jedno z nich dotyczy okoliczności, w jakich pierwszy raz usłyszałem płytę. Rok 1989 lub 1990, jedna z wieczornych audycji radiowej Trójki prowadzona przez Wojciecha Manna. Siedzimy razem z moim Tatą przy magnetofonie kasetowym Grundig i nagrywamy najnowszą płytę nieznanego wcześniej zachodnioniemieckiego zespołu prezentowaną właśnie przez Pana Wojtka (do dziś mam kasetę, na której zachował się fragment jego komentarza). Dla dwunastolatka, jakim wówczas byłem, który przeszedł już co prawda muzyczną inicjację, poznając klasyczne pozycje spod znaku hard'n'heavy w rodzaju: Black Sabbath "Sabbath Bloody Sabbath", AC/DC "Let There Be Rock" oraz Budgie "Bandolier", kontakt z nieokiełznaną i skrajnie brutalną muzyką zespołu z Essen był sporym przeżyciem. Tym większym, że po raz pierwszy przyszło mi wówczas zetknąć się z thrash metalem i dopiero później zapoznałem się z twórczością Metalliki, Slayera i Sepultury oraz innych tuzów gatunku.

Płyta wkrótce stała się swoistym wyznaniem wiary dla młodego adepta metalu, a naszywki i znaczki z logo zespołu szybko zdominowały obowiązkową katanę (plecy zdobił ekran z reprodukcją okładki "Pleasure To Kill"). Ileż razy teksty zawartych na płycie utworów powtarzaliśmy z kolegami w ślad za charakterystycznym "szczekaniem" Petrozzy (o "grzywobiciu" towarzyszącemu odsłuchowi nie wspomnę)? Muszę przyznać, że do dziś postrzegam czwarty studyjny album w dorobku Kreatora jako idealne połączenie muzycznej brutalności i ciężaru oraz świetnych kompozycji, opartych na chwytliwych riffach. Trudno byłoby mi przywołać inne przykłady tak szczęśliwie dobranych proporcji w ramach opisywanego gatunku. Żywiołowość i dobrze pojęta przebojowość tego albumu dorównuje bowiem moim zdaniem jedynie pierwszej płycie Metalliki. Wypełniają ją niemal same "evergreeny": "Extreme Aggression", "No Reason To Exist", "Love Us Or Hate Us", "Some Pain Will Last", "Betrayer", "Bringer Of Torture", tytuły, które u każdego fana thrashu wywołać muszą przyśpieszony puls. Większość z nich weszła zresztą nie bez przyczyny do żelaznego kanonu koncertowego grupy. Wszystko sprawia, że na płycie nie ma słabych momentów. Od rozdzierającego pierwsze sekundy utworu tytułowego krzyku Millego, aż po ironowskie zakończenie w "Fatal Energy" mamy do czynienia z absolutną klasyką gatunku.

Jest to album, na którym zespół zdefiniował ostatecznie swój styl, w pełni zasłużony sposób obejmując pozycję lidera teutońskiej sceny metalowej. Płyta, pomimo swojego mocnego osadzenia w stylistyce metalu europejskiego, spotkała się z pozytywnym odzewem także w Stanach Zjednoczonych. Wpływ na to miała zapewne popularność, jaką zespół zdobył na wspólnej trasie z D.R.I. po Ameryce, która miała miejsce w okresie bezpośrednio poprzedzającym wydanie płyty. Album nagrywany był w styczniu i lutym 1989 r. w USA, jego producentem był Randy Burns. Muzycy po jego ukazaniu się nie kryli swego zadowolenia z efektu, twierdząc że po raz pierwszy uzyskali tak pod względem muzycznym, jak i produkcji dokładnie to, o co im zawsze chodziło. W jednym z wywiadów dla "Metal Hammera" Mille stwierdzał: "Podczas nagrywania "Extreme Aggression" pracowało nam się z Randym wyjątkowo dobrze. Już na początku powiedzieliśmy mu co chcemy osiągnąć i jak ma zabrzmieć cała płyta. To my nim kierowaliśmy" ("MH" nr 6/1992). Jak wspomina dalej Mille, już w książeczce załączonej do wydawnictwa, zadowolenie zespołu wynikało przede wszystkim z warunków panujących w studiu w Los Angeles, które miało ustaloną renomę, nagrywali w nim bowiem wykonawcy tej miarę co Phil Collins. Płyta powstawała w składzie trzyosobowym. Ze względu na niechęć Jorga "Tritze" Trzebiatowskiego, drugiego gitarzysty zespołu (sądząc po nazwisku o polskich korzeniach), do pracy w studiu, wszystkie partie gitary nagrywał Mille.

Reedycja "Extreme..." wzbogacona została o drugą płytę, stanowiącą zapis koncertu ze wschodniego Berlina z 1990 r. Świetne posunięcie! Z koncertem tym łączy się kolejne wspomnienie. Mały sklepik z kasetami VHS na warszawskich Jelonkach, będącym zarazem osiedlową wypożyczalnią video, w którym wraz z kolegą kupujemy za zawrotną sumę 40 tys. zł kasetę z nagraniem tegoż koncertu. Oglądamy ją na przemian z jakimś koncertem Anthraxu (pamiętam Belladonnę w pióropuszu) na magnetowidzie kolegi - współwłaściciela kasety, który był szczęśliwym posiadaczem sprzętu wyznaczającego podówczas status społeczny. Czynimy to najczęściej pod nieobecność jego rodziców (którzy w odróżnieniu od moich z trudem tolerowali muzyczne upodobania syna). Koncert stanowi sceniczny debiut w barwach Kreatora nowego nabytku grupy, jakim był wówczas Frank "Blackfire" Gosdzik (i znowu swojsko brzmiące nazwisko), znany wcześniej z Sodom. Dołączył on do zespołu z Essen latem 1989, już po nagraniu "Extreme Aggression". Wśród prezentowanych na koncercie utworów dominują kompozycje z "Extreme..." (5) i "Pleasure..." (4).

Pewnym mankamentem zapisu na CD jest skrócenie praktycznie do zera perkusyjnego sola Ventora granego pod koniec "Flag Of Hate" i stanowiącego zarazem wstęp do "Terrible Certainty" oraz nieco nienaturalny pogłos linii wokalnej Petrozzy w "Love Us Or Hate Us". Skróceniu w porównaniu z wersją VHS uległy także zapowiedzi wokalisty pomiędzy poszczególnymi utworami. Koncert stanowi świetne podsumowanie pierwszego okresu działalności zespołu, który po kolejnej studyjnej płycie "Coma Of Souls", począwszy od albumu "Renewal" wszedł na drogę eksperymentów, kosztem coraz większego odchodzenia od pierwotnej stylistyki. Całość wydana została w eleganckim dwupłytowym digibooku, wzbogacona o ciekawą ikonografię (zdjęcia, plakaty, bilety) oraz liczne komentarze Petrozzy. Pozostaje mieć nadzieję, że po reedycji czterech pierwszych płyt pojawi się też szansa na wznowienie wspomnianych powyżej dwóch kolejnych wydawnictw ekipy Millego.

bETRAYER:



Maciej Motas / [ 11.07.2017 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =




bazyl [ bazylja1@interia.pl ] 20-11-2017 | 21:32

Ciekawe jak brzmi remaster.....




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!