01. The Four Horsemen/Choir of the Damned 02. Enemy of God 03. Hail to the Hordes 04. Awakening of the Gods 05. People of the Lie 06. Gods of Violence 07. Satan Is Real 08. Mars Mantra 09. Phantom Antichrist 10. Fallen Brother 11. Flag of Hate 12. Phobia 13. Hordes of Chaos 14. The Patriarch 15. Violent Revolution 16. Pleasure to Kill 17. Apocalypticon
"London Apocalypticon - Live at the Roundhouse" to zapis koncertu (ostatniego na trasie!) który odbył się 6 grudnia 2018 roku w tytułowej lokacji. Kreator po wydaniu płyty "Gods of Violence" ruszył w trasę promując ten album. Dwa lata później koncertówka ujrzała światło dzienne i możemy cieszyć się zapisem tego wydarzenia.
Kreator od zawsze był i dalej jest koncertową maszyną. Ta precyzyjnie skonstruowana machineria nie zawodzi czy to w małym klubie, czy też na wielkim festiwalu. Wiadomo, że można marudzić na kierunek w którym to granie poszło, ale petardy na żywo tej kapeli nie sposób odmówić. Mille i Spółka cisną do przodu i nie oglądają się za siebie. Fakt przy okazji premiery płyty "Phantom Antichrist" miałem problem z melodyjnością tego materiału, ale z czasem mi to "przeszło" i teraz nie przeszkadza mi to zupełnie. Oczywiście jednocześnie rozumiem fanów starej szkoły germańskiego thrash metalu (też lubię!) i ich niechęć do wszechobecnych melodyjek... Na to wpływu nie ma i trzeba zaakceptować (albo i nie - też słusznie) nowe oblicze zespołu. Ja po czasie przekonałem się do tego i nowych płyt słucham z przyjemnością.
Nowa koncertówka skupia się oczywiście na ostatniej płycie, z której możemy usłyszeć: "Satan Is Real", "Gods of Violence", "Hail to the Hordes", oraz "Fallen Brother", który na tych koncertach miał specjalną dedykację. A sam koncert zamyka intro "Apocalypticon". Z wcześniejszych płyt też mamy rodzynki w postaci utworów tytułowych: "Enemy of God", "Phantom Antichrist", "Hordes of Chaos", czy "Violent Revolution". Jest oczywiście fantastyczna "Phobia" (ach ten "pociąg towarowy"), są też instrumentalne intra "Mars Mantra", "The Patriarch", które budują klimat koncertu. Dla oldschoolowych wyjadaczy zespół przygotował "Awakening of the Gods", od razu poprawiony "People of the Lie". Ale to nie koniec rarytasów, bo wpadły również "Pleasure to Kill" i "Flag of Hate" (jak zwykle zapowiedziany z "nienawiścią" i pasją... hehe). Oba zagrane z wiatrem i totalna rozpierduchą. Wiadomo, że to są standardowe klasyki jeśli chodzi o koncertowego Kreatora.
Zespół w wybornej formie (choć tu zawsze jest margines na postprodukcję), ale widziałem ich w latach 2017-18 cztery razy i lipy nie było w żadnym z tych przypadków. Mille oczywiście "skwierczy" po swojemu, a solówki brzmią krystalicznie. Świetna jest produkcja tego koncertu. Instrumenty kapitalnie się uzupełniają (fantastycznie podbita perka) i tworzą bardzo przyjemną scenę. Jak dla mnie bardzo fajny dobór numerów, a zakończenie tego koncertu to jakaś totalna miazga - od "Flag of Hate" pięć kolejnych sztosów. Wiadomo, że jak kończyć to z przytupem i bez brania jeńców. I tym samym wyszła mi piękna klamra, bo właśnie to wspomniałem na początku drugiego akapitu: "Kreator od zawsze był i dalej jest koncertową maszyną". Niechaj to trwa jak najdłużej i tego się trzymajmy.