01. Never Forgive, Never Forget 02. Dominion 03. Testify 04. One Against the World 05. (We Make) Sweden Rock 06. Second to One 07. Scars of a Generation 08. Dead by Dawn 09. Battleworn 10. Bloodline 11. Chain of Command 12. And Yet I Smile
"Dominion" to jedenasta płyta w dyskografii HammerFall. Trzy lata po umiarkowanie dobrym krążku "Built to Last" Szwedzi wracają z nowym materiałem. Jak widać "chwilę" to trwało, ale jak wiadomo - pośpiech jest wskazany przy łapaniu pewnych insektów. Ewentualnie na kilka minut przed zamknięciem monopolowego. Znacie te historie, prawda? Ale przejdźmy do konkretów...
Wydawnictwo to ubrano w typową dla zespołu okładkę. Sprawdźmy: Hector? Jest. Charakterystyczny młot? Jest. Pioruny? Są! Ogólnie bardzo ładnie wydany digipack cieszy moje oko. Jednak jak wiadomo książki nie oceniamy po okładce i to samo odnosi się do muzyki. Na szczęście okładka w pełni odpowiada zawartości muzycznej tego CD. Po "rewolucji" z płyty "Infected" nie ma najmniejszego śladu, mamy klasycznie grany Hammer Metal. Jest tutaj wszystko, za co fani pokochali ten zespół: nośne refreny, melodyjne solówki i sporo dziarskich riffów.
Właśnie tak sobie pomyślałem i coś uświadomiłem. HammerFall ma już prawie trzydziechę na karku (szok!) i ich kariera skojarzyła mi się z życiem człowieka. Popatrzcie - szaleństwa młodości na początku (pierwsze płyty), później bunt nastolatka ("Infected"), a teraz... swoista dojrzałość. Nieprzypadkowo o tym piszę, bo "Dominion" to właśnie taka płyta - dojrzała. Zespół jakby zrzucił z siebie tę całą presję oczekiwań fanów, wytwórni i swoją własną. Napisali i nagrali materiał od siebie i dla... siebie. Oni już nie muszą nikogo ścigać, czy do kogoś równać. Bez przesady - Cans w tym roku skończył przecież "50"! Odnoszę wrażenie, że muzycy świetnie się bawili przy komponowaniu i nagrywaniu tych utworów i zupełnie nie mieli spiny co z tego wyjdzie.
A wyszło bardzo dobrze. "Dominion" to tak bardzo hamerfalowa płyta, że bardziej już się nie da. Mamy ukłony dla fanów, którzy są z zespołem od pierwszych albumów. Odpalamy taki "Bloodline" i od razu wiadomo, że to ten zespół. Niby zwyczajny numer, a gęba się sama śmieje do tych dziarskich riffów (ten marszowy w środku to bajka jakaś!) i zaśpiewów Cansa. Miodna solówka i człowiek zadowolony jak nie wiem co. Oczywiście mamy też pościelową balladę "Second to None". A po niej od razu walimy świetnym riffem (po balladzie zawsze musi być tupnięcie!) i odpalamy "Scars of Generation". Kolejny typowy dla nich numer, aż łezka w oku może się zakręcić. Klasyczna jazda do przodu, wokale Joacima, czy melodyjne sola. Hammer 100% Fall! Podobne wrażenia pozostają po "Dead By Down", czy "Chain of Command" - miodne gitarki jak za dawnych lat i te nośne refreny. Cholera, te numery całkiem dobre są, a miałem o nich mniej napisać. No ładnie...
Co ciekawe - początek płyty taki nie jest. Bo zaczynamy bardzo lirycznie i nostalgicznie. Plumkająca gitara wprowadza lekko smutny nastrój, a w "Never Forgive, Never Forget" nie mamy specjalnie wyrazistego riffu i charakterystycznej galopady. A Cans w refrenach mocno zaskakuje dosyć spokojnym śpiewem. Dopiero w drugiej części mamy trochę rumieńców, ale dosyć szybko to zostaje ukręcone tym sentymentalnie ckliwym motywem z początku utworu. Świetny zabieg. A po nim na całej wjeżdża już "Dominion" i od razu jest podniośle i majestatycznie. Wiadomo - HammerFall i wszystko jasne. Utrzymany w dosyć wolnym, marszowym tempie pokazuje, że ten zespół to nie tylko hopki-galopki. Solóweczka palce lizać, a po niej obowiązkowe chóry i zaśpiewy. Jakie to jest oczywiste i doskonałe. No i wreszcie "Testify" - zaczynamy dziarskim riffem i świetna jazda (ponownie bez galopad!) do samego końca. Stwierdzono kapitalne wokale Cansa, który dwoi się i troi. Podobnie jak w utworze otwierającym album. Przyznam, że przy pierwszym odsłuchu byłem nieźle zaskoczony takim otwarciem tego albumu. Cholera, co ten HammerFall, gdzie jazda bez trzymanki, galopki, melodyjne pojedynki gitarzystów i tym podobne motywy? Może w kolejnym "One Against the World"? No kurczę nie! Znowu średnie tempo i jedynie odrobina "szaleństwa" w solówce. Przynajmniej rasowe zaśpiewy są.
No i tutaj dochodzimy do kompozycji "(We Make) Sweden Rock" w której HammerFall wreszcie popuszcza lejce. Od początku mamy stadionowy hymn, numer który na koncertach zgarnia pule. Przy okazji muzycy składają piękny hołd szwedzkiej scenie muzycznej. Ot tak, po prostu kłaniają się jej w pas. Muzycznie jest mega miodnie i ja się zachwycam tym numerem od Wacken Open Air 2019, gdy ten numer miał światową premierę. A dalej na płycie mamy garść utworów wspomnianych w poprzednim akapicie.
Ciutkę się rozpisałem, więc podsumowanie będzie dosyć krótkie. "Dominion" to bardzo dobra płyta. Klasyczna jak na HammerFall, ale też pokazująca, że ten zespół ma jeszcze trochę pomysłów na siebie. Początek albumu lekko zaskakuje, druga część to już puszczanie oczka do trzech pierwszych albumów. Jak dla mnie - wszystko się tutaj zgadza i bardzo fajnie to brzmi (więcej przestrzeni niż na poprzedniej płycie). Muzycy w bardzo dobrej formie, Cans - doskonały. Ja nic więcej od tego zespołu nie oczekuję. Ma być nośnie, mają być hymny, melodyjne solówki i nośne refreny. I to dostałem - po prostu Hammer 100% Fall.