01. In Retribution 02. Rolling Thunder 03. Decision Day 04. Caligula 05. Who Is God? 06. Strange Lost World 07. Vaginal Born Evil 08. Belligerence 09. Blood Lions 10. Sacred Warpath 11. Refused To Die
Do twórczości niemieckiego tria powróciłem po trwającej ćwierćwiecze przerwie. Mój kontakt z muzyką zespołu przed laty przypadał na okres, gdy umacniał on w metalowym światku swoją renomę płytami "Persecution Mania" i "Agent Orange". Ostatnim albumem, z którym zdążyłem się jeszcze bliżej zapoznać, był, należący do moich ulubionych w dorobku grupy (w odróżnieniu od wcześniejszego "Better off Dead"), "Tapping The Vein" z 1992 roku. Później, gdy moje muzyczne upodobania ewoluowały w kierunku brzmień może nie cięższych, ale z całą pewnością wolniejszych (doom), sporadycznie powracałem do wymienionych płyt, jednak dalszych dokonań grupy najzwyczajniej już nie śledziłem. Ostatnio jednak, na fali sentymentu do czasów "podstawówkowej thrasherki", gdy muzyczny horyzont poza klasykami spod znaku Black Sabbath, AC/DC i Motörhead wyznaczały Slayer, Kreator i Sodom właśnie, postanowiłem nabyć najnowsze wydawnictwo grupy zatytułowane "Decision Day". Już na wstępie muszę przyznać, że nowa płyta Niemców zrobiła na mnie duże wrażenie i bardzo pozytywnie zaskoczyła. Nie będę tu przeprowadzał wnikliwej analizy poszczególnych utworów składających się na album, ograniczę się jedynie do kilku spostrzeżeń natury ogólnej.
Co zatem otrzymujemy za pieniądze wydane na zakup płyty? Prochu panowie z całą pewnością nie odkrywają, ale przecież nie o to tu chodzi. Płyta stanowi naprawdę solidną dawkę łojenia z wokalem Angelrippera, który raz to przywodzi na myśl black metalowe hordy swoich własnych naśladowców, innym zaś razem ryczy niczym Tom Araya. Podobieństwa do Slayera nie ograniczają się zresztą li tylko do kwestii wokalnych (np. w "Belligerence"), słychać je niejednokrotnie także w partiach gitary (chociażby w rozpoczynającym album "In Retribution" czy w utworze tytułowym), z całą jednak pewnością nie jest to z mojej strony zarzut. Utwory zagrane są sprawnie, w tempach średnio-szybkich, pozbawione zbędnych dla tego rodzaju muzyki ozdobników. Jedenaście utworów umieszczonych na płycie to niespełna godzina muzyki, w której słychać szczerość i konsekwencję, co w połączeniu z ogromnym doświadczeniem muzyków, wszak to już ponad trzy dekady grania i piętnasty długogrający krążek zespołu, daje w efekcie kawał świetnego metalowego rzemiosła. Praktycznie nie ma na płycie utworów słabych i dłużyzn, a całości słucha się dosłownie jednym tchem. Materiał jest spójny, utwory wzajemnie się dopełniają, tak iż następując po sobie, nie sprawiają wrażenia dysonansu. Zachodzi tu, moim zdaniem, odwrotna prawidłowość, niż w przypadku szeregu innych zespołów (na czele z Metallicą), polegająca na tym, iż częściej niż do nowych płyt wraca się do starych, klasycznych albumów. "Decision Day" można spokojnie zestawić z przywołanymi powyżej pozycjami z dorobku zespołu. Na płycie jest bowiem wszystko, czego w pewnym momencie zabrakło płytom Kreatora, ich rodacy z Sodom grają agresywnie i z pasją. Atutem płyty jest również brzmienie, z jednej strony niepozbawione charakterystycznego dla gatunku brudu i surowości, z drugiej zaś bardzo klarowne.
O brzmieniu płyty w następujący sposób, w wywiadzie udzielonym dla "Metal Hammera", mówił sam lider zespołu: "Skupiliśmy się także na wykręceniu naturalnego, analogowego brzmienia. Obeszło się bez triggerów, dodatkowych próbek i innych tego typu spraw. Unikamy sterylnego, nienaturalnego brzmienia, ponieważ zdecydowanie mija się ono z celem." ("MH" nr 12/2016). Reasumując, po tak długim czasie "rozłąki" z twórczością grupy, otrzymałem naprawdę miłą podróż w przeszłość, do czasów wypraw do "Dziupli" na warszawskiej Pradze oraz niecierpliwego wyczekiwania na pierwszy numer polskiej edycji "Metal Hammera". Płyta nie sprawia jednak w żadnym razie wrażenia wyjętej żywcem z początku lat 90. ub. wieku, w muzyce grupy słychać ogromny postęp. Być może przywodzi ona nieco ducha tamtych lat (chociażby poprzez konwencję, w jakiej utrzymana jest okładka albumu autorstwa Joe Petagno, który ostatnio popełnił również okładkę EP-ki Vadera "Iron Times"), jednak pod każdym względem jest to pełnokrwisty i dojrzały thrash A.D. 2016. Gorąco polecam!