Nie będę się rozpisywał na wstępie. Z death metalem mam raczej mało wspólnego i ten gatunek jest mi trochę obcy, tak więc uniknę porównań i innych tego typu rzeczy. Pewnego razu zagubiłem się na popularnym serwisie z filmikami i trafiłem na "The Eye Of The Abyss" Vadera. Bardzo mi się spodobało, tak więc zapoznałem się z ich najnowszym dziełem. Moje przemyślenia poniżej...
"Go To Hell" zaczyna się, jak jakiś soundtrack do epickiego filmu czy gry komputerowej. Taki start może sugerować, że "Go To Hell" to zwykłe intro. Nic bardziej mylnego. Nastrojowy wstęp do tego numeru po minucie z hakiem wygasa i dostajemy mocnego kopa na początek. Kopa od gitarzystów, którzy wyraźnie lubują się w ostrych zagrywkach. Ale czy to dziwne? To jest death metal! Dziwne są solówki. Otóż, nie dostaniemy tu zwykłego szarpidructwa, tylko melodyjne (jak na taką muzykę) solowe popisy wioślarzy. One będą nam towarzyszyły przez cały album. Gdyby Petera zastąpiłby Tom Araya, mógłbym przysiąc, że to utwór wykonywany przez Slayera. Zresztą, widać, że muzycy bardzo się tym zespołem inspirowali. "Where Angels Weep" nie zwalnia i dalej jedziemy piekielnym pociągiem. Potem zmiana maszynisty i "Armanda On Fire". Przyznam, że ten kawałek wypada lepiej, od poprzedniego. Ale i tak jest niczym, w porównaniu do "Triumph Of Death". Co tu się dzieje, to jest trudne do opisania. Może po prostu najlepiej określić to słowem rozwałka. Na koncercie to musi być prawdziwe piekło! Jak dla mnie jest bardzo podobne do "Angel of Death" czy "Raining Blood" z repertuaru wyżej wymienionej amerykańskiej grupy. Ale znowu mamy tu bardzo melodyjną solówkę. I bardzo dobrą, tylko trochę za krótką. "Hexenkessel" też jest kapitalny. Na pewno jeden z lepszych z tej płyty.
"Abandon All Hope" to nadal gra z pasją i z talentem. "Worms Of Eden" trzyma wysoki poziom, ale na pewno niższy, niż następny utwór. Mowa tu o "The Eye Of The Abyss", czyli najlepszym numerze z "Tibi et Igni". I znów na początku mamy epickie intro z organami, po którym następuje rzeź. Rzeź to za mało, jak na ten utwór. W nim doskonale słychać inspiracje Petera zespołem Judas Priest. Gdyby trochę złagodzić ten utwór, mógłby pojawić się na "Painkillerze" Tak czy inaczej, przegenialny jest to numer. Chciałbym takich więcej. Oczywiście, reszta utworów też jest dobra. Na przykład pozostałe dwa: "The Light Reaper" i "The End". Zmiatają, ale "The Eye..." nie przebijają. Ten pierwszy to bardzo dobry numer. Jest brutalny, taki, jak powinien być. "The End" ma bardzo wymowny tytuł i zamyka płytę. Jednocześnie zapowiada, że to nie koniec naszej przygody z Vaderem.
Masakra. To takie podsumowanie tej płyty. "Tibi et Igni" jest niesamowicie mocną płytą. Podczas, gdy świat kieruje swoje oczy ku mizernym dokonaniom Nergala i jego ekipy, obóz Vadera nie próżnuje. Tu mamy właściwie wszystko, co dobre. Płyta nie nudzi i zaciekawia. Jeśli kolejny album tej formacji będzie godnym następcą "Tibi et Igni", to z pewnością znajdzie się dla niego miejsce na mojej półce.
Jakub Marszałek / [ 17.10.2014 ]
|