Turbo nagrało nowy album. Niby nic wielkiego, ale jak się o tym dowiedziałem to jakoś tak serducho szybciej zabiło... Długo musieliśmy czekać na ten album. Od ostatniej płyty (nieudanej) "Awatar" minęło kilka lat. Została kiepsko przyjęta, sporo eksperymentów, inspiracje Kornem i innym gównem... Ale w końcu Turbo pokonało wszystkie przeciwności i oto możemy dzierżyć w łapach "Tożsamość".
Jak brzmi Turbo A.D. 2004? Rasowo, heavy metalowo, cholernie klasycznie, sztampowo wręcz. Zespół powrócił do korzeni. Znowu, po flirtach z nowoczesnymi brzmieniami, z połamanym death metalem, ze wściekłym thrashem a'la Kreator mamy rasowe heavy metalowe łojenie, znane z "Kawalerii Szatana", czyli to, co Turbo wychodziło najlepiej. Panowie Hoffmann, Kupczyk i spółka nagrali dokładnie taki album, jaki zapowiadali. Klasyczny, stary heavy metal spod znaku Iron Maiden, Judas Priest, Accept. Właśnie tymi zespołami chłopcy chyba najczęściej się inspirowali. Album brzmi tak, że możnaby zaryzykować stwierdzenie że został nagrany gdzieś koło 1986 roku i wydany dopiero teraz.
Jaka jest sama muzyka? Rasowa, momentami potężna, klasyczna i... przewidywalna. Album na pewno nie odkrywa nowych horyzontów, nie wnosi nic nowego. Przeciwnie, penetruje obszary przetarte dawno temu m.in. przez nich samych. A że w Polsce mało jest takiej muzyki czas odpalić płytę. Już pierwsze dźwięki "Paranoi" zwiastują nam jaki będzie cały album. Ot dobry numer, chwytliwy acz prosty riff, ale mam wrażenie że gdzieś to już słyszałem. Specjalnie się nie wyróżnia. Cała płyta jest dość równa, choć są numery równe i równiejsze. Kolejny już nieco zmienia tempo - wolniej, szybciej, wolniej. Skąd my to znamy? Dalej jest bardzo podobnie, dopiero czwarty numer "Człowiek i Bóg" to lekki powiew świeżości, mianowicie jest to ballada, ale w połowie przyśpiesza i wchodzą mocne gitary - ot taki ajron mejdenowy galop. Całkiem dobre solówki Hoffmanna. Potem mamy instrumentalny kawałek "Eneida", utwór o którym się zapomni że był na płycie po pierwszym przesłuchaniu. Szóstka to wg mnie najlepsza na płycie "Maqmra", bardzo szybki, ostre riffy i bardzo chwytliwy refren, jestem pewien że genialnie się sprawdzi na koncertach. I tak sobie dalej biegnie ten album, już bez większych niespodzianek, równo, klasycznie do końca. Niby nic odkrywczego, żadnej rewelacji, ale jednak cieszy serce, że Turbo znów w dobrej formie i gra to co potrafi najlepiej.
Na koniec najważniejsze. Mianowicie płyta została wydana w dwóch wersjach: normalnej i limitowanej. Do limitowanej edycji dorzucono drugi CD z koncertem akustycznym z Poznania. Kapitalna sprawa. Sam posiadam to wydanie i koncert akustyczny bardzo mnie ucieszył. Same klasyki, prawie same ballady i chociaż mamy "Kawalerię szatana" i "Już nie z Tobą" w wersji reggae (!!!). Słychać fenomenalny wokal Kupczyka, świetne popisy na akustykach panów Hoffmanna i Jokiela. Jak wspomniałem same klasyki - "Kawaleria...", "Dorosłe dzieci", "Fabryka keksów", "Coraz mniej" i inne. Kapitalne wrażenie robi "Lęk" z "Awatar", niektóre numery były grane na żywo po raz pierwszy od 21 lat! Na sam koniec mamy nieśmiertelny "Jaki był ten dzień", jedna z najpopularniejszych piosenek, znana nie tylko metalom. Wspaniała sprawa. Dla fanów to rzecz absolutnie obowiązkowa, bo ukazuje zespół od nieco mniej znanej strony, ale bardzo ciekawie. Z rozmów z ludźmi, fanami Turbo wiem, że bardzo wiele osób nabyło "Tożsamość" właśnie dla tego akustycznego koncertu, z sentymentu do Turbo. Zespół zadbał o wiernych fanów i to się chwali.
Oceny końcowej nie stawiam. "Tożsamość" zasługuje na nie więcej niż 6,5 - za lekką wtórność i przewidywalność, koncert akustyczny zaś na 9,5/10. Jednak tych dwóch rzeczy jakoś nie mogę połączyć. Dla fanów Turbo jazda obowiązkowa. Dla reszty - warto sięgnąć i przypomnieć sobie kto był prekursorem prawdziwego metalu w tym kraju.
Ralf / [ 18.04.2005 ]
|