Wreszcie nowe dziecko "królów metalu", choć wydaje mi się, że stracili ten przydomek na rzecz Iron Maiden. Jak ludzie mówią "lepiej późno niż wcale", widocznie muzycy Manowar wyszli z tego samego założenia i po 6 latach uraczyli nas nowym albumem. Dwa krążki live wydane jeden po drugim wystawiły fanów na mocną próbę, do tego jeszcze DVD, a nowego albumu jak nie było tak nie było, kilku :) starych fanów już zwątpiło w zapowiadany album Manowar, lecz Amerykanie po prośbach, błaganiach swoich fanów nagrali 11 nowych kompozycji, które wydane zostały pod szyldem "Warriors Of The World". Nie wiedziałem jak podejść do krążka Manowar, czy jako nowy album wydany po powrocie na scenę, czy jako krążek który jest po prostu następcą "Louder Than Hell". W końcu 6 lat to kawał czasu, przez ten okres zespół mógł wydać co najmniej 3 krążki. W końcu doszedłem do wniosku, że nie będę się nad tym tematem rozwodził i postanowiłem czym prędzej wrzucić "Warriors Of The World" do hi-fi i zobaczyć co to wielebny Manowar zarejestrował. Muszę jednak dodać, że apetyt miałem wielki, wszak przez 6 lat nie słyszałem nic nowego granego przez DeMaio i spółkę.
Pierwszy "Call To Arms" wali prosto w gębę, nadaje się na utwór otwierający płytę wprost znakomicie. Kawałek przypomina najlepsze utwory Manowar, jest zdecydowanie jednym z najlepszych z nowego albumu, galopujące rycerskie rytmy już na początku, albumu to, to na co wszyscy czekali. Kolejny "Fight For Freedom" wprowadza patetyczny, patriotyczny nastrój, balladowy klimat, początek zagrany na fortepianie, jednym słowem hymn z prawdziwego zdarzenia, który bez problemów nadawałby się na soundtrack do jakiegoś wojennego filmu, zobaczymy może jakiś producent filmowy zgłosi się do Manowar i "Fight For Freedom" będziemy mogli usłyszeć siedząc wygodnie w kinie :). "Nessun Dorma" nie przypadł mi do gustu, Eric Adams śpiewa jak jakiś tenor, do tego po... włosku, wydaje mi się, że utwór ten powinien znaleźć się jako bonus na singlu, a nie jako normalny kawałek na albumie, mówi się trudno. "Valhalla" to symfoniczne intro do piątego na płycie "Swords In The Wind" - kolejnej ballady, która ponownie porusza tematy walki, umierania, czyli typowe liryki true metalowe. Do tego mamy nieźle wkomponowane riffy gitar, znakomity DeMaio na basie. Kawałek zagrany wolno, patetycznie, coś jak "Heart Of Steel" z "Kings Of Metal". "An American Trilogy" to następny utwór poruszający patriotyczne tematy, tym razem muzyków Manowar musiał zainspirować wypadek 11 września 2001 roku. Tragedia ta dotknęła ich w takim stopniu, że postanowili nagrać utwór składający hołd wszystkim poległym w tym tragicznym dniu. Wykorzystali w "An American Trilogy" fragmenty utworów symbolizujących patriotyzm w Ameryce, pewnie nie jednemu pojawiła by się łezka w oku podczas słuchania, a ci którzy mówią, że muzyka metalowa to hałas, niech posłuchają właśnie tego utworu, a zrozumieją że metalowcy to normalni ludzie potrafiący nagrać przepiękną nastrojową piosenkę. Z drugiej strony znakomita robota, lecz trochę nie w stylu Manowar. "The March" to ponownie kolejny instrumentalny utwór, wypełniony symfonicznymi brzmieniami, moim zdaniem bardziej pasującym do Rhapsody niż Manowar. W końcu dochodzimy do "Warriors Of The World United", kawałek ten znają już pewnie wszyscy, jako że poszedł na pierwszego singla, rzeczywiście nadaje się do procji, jest przebojowy, chwytliwy a zarazem ma w sobie ten rycerski klimat, który charakteryzuje większość najlepszych utworów Manowar. "Warriors Of The World United" to hymn skierowany do wszystkich fanów grupy, utwór który krzyczy do każdego miłośnika metalu, "Manowar wrócił, podnieście swoje ręce do góry, jesteście przecież wojownikami metalu". Do wałka tego nakręcono dosyć niezły teledysk (widziałem nawet na niemieckim MTV - co się dzieje, metal w telewizji, koniec świata). Kończą "Warriors Of The World" trzy utwory, które zagrane są z "wielkim jajem" Manowar młóci dosyć mocno, pierwsze kawałki są raczej balladowe, ale koniec krążka to jazda na maxa, jak za dawnych czasów. "Hand Of Doom", "House Of Death", i "Fight Until We Die" są zdecydowanie najbardziej agresywnymi i najszybszymi utworami z płyty. Coś jak "Outlaw" z "Louder Than Hell". Galopujący bass, szybka perkusja, świdrujące riffy i do tego wspaniały Eric Adams to właśnie to co fani metalu lubią najbardziej. Nasuwa się pytanie czemu reszta albumu nie jest taka, chociaż z drugiej strony album wydaje się bardziej dojrzały przez wymieszanie wolnych utworów z szybkimi.
Teraz trochę o innych sprawach, przede wszystkim produkcja albumu, nie jest zła choć przyznam, że można to było zrobić lepiej, chodzi mi głównie o perkusje, po prostu nie wali tak w głowę jak na innych albumach Manowar, ale w sumie jest OK. Teksty - tu się nic nie zmieniło: metal, krew, bitwy, miecze, stall, waleczni wojownicy, czyli tematy sztandarowe dla Manowar. Na koniec zostawiłem sobie okładkę, która jest po prostu znakomita (tylko jedno zastrzeżenie, czemu flagi Polski tam nie widać ???). Podsumowując nowy album Manowar, można dojść do wniosku że muzycy przez te 6 lat nazbierali dosyć dużo dobrych pomysłów, które zarejestrowali na "Warriors Of The World", dzięki temu mamy naprawdę bardzo dobry krążek, chociaż kilka nowinek może trochę denerwować, chodzi mi przede wszystkim o przesadzenie z symfoniką, czyżby muzycy Manowar nasłuchali się Rhapsody ? Ale Jak ciężko jest powrócić na scenę po tak długiej nieobecności z dobrym albumem przekonało się już wiele zespołów. Manowar uraczył nas bardzo dobrym true-metalowym dziełem, nie będę oceniał czy lepszym, czy gorszym od swoich poprzedników. Po prostu "Warriors Of The World" to kilkadziesiąt minut znakomitej muzyki na najwyższym poziomie, a że dobrej muzyki nigdy za wiele, trzeba się cieszyć, bo biorąc pod uwagę talent muzyków Manowar nowy krążek będzie jeszcze lepszy, obyśmy tylko nie czekali na niego kolejne 6 lat. Obcinam po pół punkcika za produkcję i mnogość elementów symfonicznych.
Krzysiek / [ 22.10.2003 ]
|