Każda - no, prawie - płyta tego amerykańskiego zespołu niesie z sobą jakieś nowe rozwiązania, nowe tchnienie metalowego brzmienia, nie odbiegając przy tym od dawno ustalonych wzorców i stylu. Tak samo sprawa się ma z szóstym krążkiem grupy, "Kings Of Metal", wydanym w 1988 roku. Jest to ostatni album z udziałem gitarzysty Rossa "The Bossa" i perkusisty Scotta Columbusa, który jednak powrócił do zespołu po siódmym albumie. Trzeba przyznać, że panowie z Manowar nagrali album wybitny i zasłużyli w pełni na miano "Królów Metalu", jakim ich ochrzczono. Zresztą samo miano, jak i tytuł płyty wymyślili wierni swej kapeli na śmierć i życie fani. I nie zawiedli się.
"Kings Of Metal" zaczyna się rewelacyjnym, szybkim i opętanym "Wheels Of Fire" - mamy tu popis zdolności wokalnych Erica Adamsa. Podobno kiedyś Abbath z zespołu black metalowego Immortal próbował naśladować Adamsa, ale mu się nie udało... no cóż, król wokalistów jest tylko jeden!!! :). Następnie mamy kawałek tytułowy - jest to standardowy utwór Manowar, w sumie nic wybitnego, przyjemnie sobie posłuchać. Trzeci w kolejności utwór to wspaniała ballada - "Heart Of Steel", przez wielu fanów uznawana za najlepszą balladę zespołu. Kawałek jest niesamowicie nastrojowy i podniosły - a nasze serca ze stali aż wyrywają się z piersi podczas słuchania tego utworu!! "Sting Of The Bumblebee" to utwór instrumentalny, w którym mamy okazję posłuchać nieprzeciętnych umiejętności Joeya DeMayo - basisty i lidera Manowar. A potem... piąty utwór to hymn, który wojownicy metalu zapamiętają na wieki - "The Crown And The Ring", odśpiewane przez Adamsa i stuosobowy męski chór przy akompaniamencie organów kościelnych. Pieśń ta po prostu wgniata w fotel, wymiata itd., kiedy tego słucham, marzę o tym, by stać samotnie naprzeciw armii wroga i rzucić wyzwanie do walki, po czym ruszyć do boju z tą pieśnią na ustach!!! To jest prawdziwy hymn heavy metalowca - pełen dumy, patosu i honoru!
Później jest nieco mniej epicko - "Kingdom Come" to całkiem normalny kawałek, jednak na końcu Adams popisuje się swoim rewelacyjnym głosem. Siódmy utwór to "Pleasure Slave", przez którego DeMayo i spółka mieli kłopoty z cenzurą... kobietom (a szczególnie feministkom) odradzam słuchanie tej piosenki... :D. Jednak szlagierowym utworem tej płyty wg mnie jest "Hail And Kill" - na początku wolny, epicki wstęp, przechodzący w szybkie, metalowe granie. W sumie riffy dość proste, muzyka niby oklepana (co zarzuca się Manowar) ale całość rewelacyjna!!!!
Dziewiąty numer to "The Warrior's Prayer" - nie jest to kompozycja muzyczna, lecz opowiadanie o bitwie wojowników metalu z armią całego świata, przekazywane wnuczkowi ustami dziadka, który to starcie za młodu oglądał. Opowiadaniu towarzyszą odgłosy natury, a potem także samej bitwy - szczęk broni, okrzyki wojowników - coś niesamowitego. Słuchając tego czuję się, jakbym sam toczył walkę za PRAWDZIWY metal!!! Album kończy "Blood Of The Kings" - całkiem przyjemne dla ucha, fajne gitary i wokal, z tym że mam kilka zastrzeżeń - całkiem niepotrzebne rozstrajanie gitar i rzępolenie na końcu (podobnie do "Blackwind, Fire & Steel"), a także brak wymienienia Polski w drugiej zwrotce!!! Szkoda, że muzycy Manowar jak dotąd nie zawitali do naszej Ojczyzny (w której mają przecież aż tylu fanów!!!), ani nawet nie pofatygowali się, by pozdrowić Polskę czy Polaków na którejś z płyt... naprawdę szkoda.
Podsumowując - "Kings Of Metal" to album bardzo dobry, mamy tu kilka kawałków sztampowych, ale także kompozycje wybitne. Bardzo w nim mało słabych stron, myślę, że można go polecić każdemu maniakowi ciężkiego grania.
Robson / [ 31.07.2003 ]
|