2019 był dobrym rokiem dla zespołu Vane. Piracka załoga złapała wiatr w żagle i podbijała kolejne lądy. Liczne miasta i wioski zostały złupione, przeciwnicy wybici, a dziewki zgw... Znaczy się, grupa zdobywała coraz większą popularność, z powodzeniem wystąpiła na dwóch wielkich festiwalach (Pol'and'Rock i Wacken Open Air) i wydała nowe, bardzo dobre numery. Rok 2020 też zaczyna z przytupem: 18 lutego do sprzedaży trafi bowiem kolejny singiel, będący bezpośrednią kontynuacją historii z "Row, Ye Scallywags!".
Poprzedni numer kapeli był szybki, żywiołowy i jednocześnie szalenie przebojowy. Dość mroczna okładka "The Cannibal" sugeruje zmianę tonacji na zdecydowanie bardziej mroczną - czy tak jest w rzeczywistości? Cóż, tekstowo może i tak, ale nie bójcie się: muzycznie to ciągle jednak ten sam melodyjny, wpadający w ucho groove/death metal, którym chłopacy zdobywają coraz większy rozgłos. Vane na jedno kopyto jednak nie tworzy i tym razem otrzymujemy kawałek bardziej cięższy i rozbudowany, w którym o dominację bije się kilka riffów. Duet Zembrzycki/Gajdzik wiosłuje ile sił w łapach (a jaki kapitalny wstęp udało im się stworzyć!), a sekcja rytmiczna (zwłaszcza pracą Kamila Bagińskiego) pięknie rozpędza kompozycję do prędkości katamaranu. Nad całością górują oczywiście wokale Marcina Parandyka, który z numeru na numer jest coraz lepszy - a przecież już wcześniej pokazał, że umiejętności ma nieprzeciętne.
Utworem "The Cannibal" Vane pokazuje, że ma jeszcze wiele do powiedzenia: mimo iż tworzy on całość z poprzednim "hiciorem", to jednak jest kompozycją zupełnie inną. I to musi cieszyć: zespół nie idzie bowiem na skróty, ani myśli tworzyć "taśmowo" kolejnych kawałków w stylu "X" czy "Y" - muzycy rozważnie planują kolejny krok, nie robiąc niczego zbyt pochopnie. I to podejście się sprawdza: na każdą ich pracę czekam z niecierpliwością i jeszcze oczekiwań mych nie zawiedli. I oby się to nie zmieniło!