"Awake" czyli przebudzenie. Z czego??? Z pięknego snu, w którym piątka ludzi, niezwykle utalentowanych wirtuozów, jest na szczycie??? Nie, bo ten sen miał dopiero nadjeść, i co ważniejsze okazał się proroczy. Aktorzy Teatru Marzeń, w 1994 roku poszli jakoby za ciosem i stworzyli wg niektórych największe dzieło w swej historii. Czy tak jest??? Ja uważam, że mimo wszystko nie, ale "Awake" faktycznie jawi się jako album nieprzeciętny i wyjątkowy. Oczywiście, głównym tego powodem, jest muzyka w nim zawarta. Muzyka cudowna i niepowtarzalna.
Dźwięki jakie wydobywają ze swych instrumentów panowie z Dream Theater są przepełnione niesamowitą siłą. Żeby się o tym przekonać wystarczy przesłuchać 2 pierwsze utwory na płycie, które aż kipią energią i od których ciężko się oderwać. Bardzo dużo na tym albumie jest pięknych melodii (refren "Caught In A Web" czy "Scarred"). W ogóle płyta jest niezwykle urozmaicona. I tak zdarzają się fragmenty wręcz thrashowe ("Lie", "6:00"), których nie powstydziłaby się żadna kapela prezentująca ten styl, są momenty spokojniejsze ("The Silent Man", "Space-Dye Vest", "Innocence Faded"), czy wręcz floydowsko-psychodeliczne ("Space-Dye Vest", który notabene bardzo kojarzy mi się z "Set The Controls On The Heart Of The Sun"). Co ciekawe w obszarze jednego utworu przewijają się różne muzyczne pejzaże, tworząc w ten sposób intrygująco spójną mozaikę, podlaną charakterystycznymi elementami Dream Theater. Weźmy np. "Innocence Faded". Utwór zaczyna się tak jakoś łagodnie (żeby nie powiedzieć słodko) i taki jest przez jakiś czas. Następuje jednak moment, w którym uzmysławiamy sobie geniusz 5 muzyków, którzy obok takiego sielskiego klimatu potrafią umieścić iście heavy metalowe wstawki. Płyta jest niezwykle spójna i równa, jednak jest utwór który od momentu, w którym go usłyszałem po raz pierwszy, niezmiennie mnie intryguje. Chodzi mi tu o kompozycję Kevina'a Moore'a, "Space-Dye Vest". Wcześniej już wspomniałem, że kojarzy mi się ona z Pink Floyd. Zdania nie zmieniam. Całość ma nieziemski klimat, który potęguje wokal James'a. to co on tutaj zrobił to istny majstersztyk. Zaśpiewał ten utwór w sposób, hmm, odhumanizowany, ale zachowując całą gamę emocji i uczuć. Dokonał po prostu rzeczy niemożliwej. "Space-Dye Vest" to jeden z tych utworów, przy których człowiek podświadomie zaczyna myśleć o rzeczach niekoniecznie wesołych. Świadczy to o jego sile i mocy. Właściwie to w podobnym tonie mógłbym napisać o większości utworów, gdyż praktycznie każdy czymś się wyróżnia i chwyta za serce. Na przykład "Lifting Shadows Off A Dream" w refrenie nieodparcie kojarzy mi się z Rush, podobny sposób podziału itp. "A Mind Beside Itself" to cudowna trzyczęściowa suita z przesłynną, instrumentalną "Erotomanią", którą wszyscy uważają za dzieło wręcz idealne. Ja powiem tak, "Erotomania", równie dobrze mogłaby się znaleźć na płycie "Liquid Tension Experiment" :).
Do tej pory wymieniałem same zalety "Awake", można więc pomyśleć, że jest to płyta idealna. Tak niestety nie jest, ale jest bardzo blisko. Są 2 rzeczy, które mnie denerwują. Pierwsza sprawa to brzmienie bębnów. Miejscami wydają mi się trochę, hmm tekturowe (np. "6:00"), nie zrozumcie mnie źle. Portnoy ma prawo być dumny z soundu jaki uzyskał na tej płycie, jednak mi czasem nie odpowiada. Wiem, że dla niektórych może być to czepianie się na siłę, bo tak poniekąd jest. Może winny jest sam zestaw perkusyjny (bodaj Mapexa)??? A może po prostu tak miało być, jednak wg mnie bębny brzmiały lepiej choćby na "Images And Words". Druga rzecz to okładka. Nie lubię jej ;). Podoba mi się tylko księżyc, z wpisanym nań zegarem, ale już sam koncept tejże nie za bardzo, ale jest to sprawa tak zwana około muzyczna, więc nie wpływa na jakość muzyki.
Właśnie słucham "Scarred" i nie wiem czy pisanie dalej tej recenzji ma sens. Bo, że Dream Theater jest wielki to wiemy wszyscy :), że ich płyty mają więcej zalet niż wad, to również. Czy, więc ja jestem w stanie wymyślić coś nowego??? Przekonamy się o tym w następnej recenzji ;)
IronEd / [ 30.10.2004 ]
|