Legenda metalu, jeden z najsłynniejszych wokalistów świata. To właśnie Bruce Dickinson. Dickinson po odejściu z Iron Maiden z wielką pompą reklamową rozpoczął promocje swych solowych płyt. Jednakże wielu nie mogło mu wybaczyć opuszczenia zespołu, a jego dotychczasowym fanom nie podobała się też komercyjna muzyka z takich albumów jak np. "Balls To Picasso". Pana Bruce'a ruszyło wreszcie sumienie i nagrał coś porządnego z tym, że dopiero w roku 1998. Na gitarze jest również były maidenowiec - Adrian Smith, którego solowa kariera była wielkim niewypałem. Po krótkim wstępie przejdźmy do meritum.
Pierwszym kawałkiem jest "King In Crimson". Nie wiem czy piosenka ma coś wspólnego z zespołem King Crimson, wiem jednak, że utwór jest bardzo dobry. Odpowiednie gitary, perkusista również nie przysypia. Mimo małych zastrzeżeń do paru fragmentów stwierdzam, że kawałek jest bardzo dobry. Drugi to tytułowy, czyli "Chemical Wedding". Zaczyna się świetną partią gitarową. Potem spokojna gra na pojedynczych strunach i śpiew Bruce'a. Refren to istne arcydzieło, całości dopełnia delikatny dźwięk syntezatora. Jeden z lepszych utworów na płycie. Kolejny to "The Tower". Zaczyna się spokojną partią basu potem jest solóweczka i potem tradycyjne granie. Denerwuje mnie trochę jak Dickinsonowi akompaniuje jakiś skwierczący głos oraz komputerowe echo. To niepotrzebne. Melodyjny refren przypomina Irona. Utworek w porządku. Następny jest "Killing Floor" (singel z albumu). Świetny początek, wszystko ładnie, ale kompletnie nie pasuje mi refren. Ciężkie gitary, wszystko jest na miejscu gdyby nie ten refren byłoby w porządku, ale cóż tak nie jest. Piąta piosenka to "Book Of Thel". Zaczyna się spokojnie, lecz to jedynie cisza przed burzą. Gitarzysta potem jedzie palcami po całym progu i to jest wstęp do burzy. Jeden z cięższych i najdłuższych utworów. Momentami leciuteńko przynudza. Następny w kolejności to "Gates Of Urizen". Spokojna partia na gitarze mocno zmodulowanej na bas. Piosenka to taka rockowa ballada, z fajnymi solówkami, ma bardzo smutny refren przez ton wokalu Dickinsona. Piosenka jedyna w swoim rodzaju, nie można jej porównać do żadnej innej na płycie, no może do kolejnej. A jest to "Jerusalem". Piosenka opowiada o wyprawach krzyżackich z Anglii, chyba wplecione tam są też jakieś mity angielskie. Najspokojniejszy utwór, to także ballada. Ósmy kawałek to "Trumpets Of Jericho". Ciężkie gitary na początku zaczynają dzieło zniszczenia. Bo o tym opowiada piosenka- o zniszczeniu murów Jerycha. Przed refrenem Dickinson wymiata swoim piskliwym głosem przypominając stare maidenowe czasy. Dziewiąty utwór to "Machine Man". Cóż przypomina nieco "King In Crimson", jednak niczego mu nie brakuje. Irytuje trochę efekt rozmowy jakiegoś kolesia w tle jeszcze poprawione przez komputer. To jest trochę niepotrzebne. Całość jednak w porządku, Smith daje upust swym umiejętnościom gry na gitarce. Ostatni już kawałek to "The Alchemist". Najdłuższe dzieło (aczkolwiek czas grania jest krótszy niż w "Book Of Thel") i najlepsze. Bardzo klimatyczna piosenka, znakomity, melodyjny refren to największy atut utworu. Na końcu jest nawiązanie do piosenki tytułowej bowiem grany jest refren z tej piosenki chociaż nieco inaczej. Ma to nam przypominać, że to już koniec "Chemical Wedding".
Nagrywając tę płytę Bruce odciął się od swojej kariery w Iron Maiden i od swoich korzeni związanych z NWOBHM, bo ta płyta to czysty heavy metal. Album jest wspaniały, przyjemnie się go słucha. Według mnie bije na głowę "Balls To Picasso".
Rafus / [ 12.05.2005 ]
|