Do roku 1997 solowa kariera Bruce'a Dickinsona nie przedstawiała się zbyt pięknie. Owszem, jego trzy studyjne albumy były całkiem dobre, jednak nie było to nic powalającego, po prostu solidne hard rockowe produkcje. Duża część fanów Iron Maiden nie przyjęła zbyt dobrze Blaze'a Bayley'a jako nowego wokalisty zespołu, mieli nadzieje że chociaż na solowych płytach Bruce pokaże klasę. No i we wspomnianym roku się doczekali - Bruce wrócił do heavy metalu i to w wielkim stylu, dodatkowo z Adrianem Smith'em na pokładzie.
"Freak" świetnie nadaje się na otwarcie płyty, ciężki i szybki z dobrym refrenem. Od razu słychać że Bruce jest w najwyższej formie, a to dopiero początek. "Toltec 7 Arrival" to krótkie wprowadzenie do "Starchildren", któremu też nie można nic zarzucić - nie jest to może jeden z lepszych kawałków na płycie, jednak nie zaniża poziomu i przyjemnie się go słucha. "Taking The Queen" to pierwsza na płycie ballada, choć nie jest nią tak do końca, gdyż obfituje w dość znaczące zmiany tempa. Można tu też usłyszeć (podobnie jak w dwóch innych piosenkach) skrzypce i wiolonczele, które ładnie komponują się z resztą.
Jest dobrze, jednak te trzy solidne kawałki bledną przy kolejnych. Końcówka "Taking The Queen" ładnie przechodzi w blisko półminutowe intro do "Darkside Of Aquarius" po którym następuje świetny riff i zaczyna się na dobre jeden z lepszych utworów na płycie. Trwa prawie 7 minut i znów mamy liczne zmiany tempa, świetny refren i ciekawy tekst o jeźdźcach Apokalipsy. W tym i kolejnym numerze szczególnie daje się zauważyć że nie tylko doświadczeni gitarzyści (Adrian Smith i Roy Z) pokazują klasę - sekcja rytmiczna też sprawuje się na medal. Kolejny kawałek - "Road To Hell" jest jeszcze lepszy. Szybkie tempo, wspaniała solówka, jak zawsze świetny wokal Dickinsona, po prostu znakomita robota, refren długo zapada w pamięci.
No to teraz jest już bardzo dobrze ale najlepsze ciągle przed nami, gdyż oto kolej na dwa najlepsze moim zdaniem utwory na tym krążku (oba zresztą wydane na singlach). "Man Of Sorrows" to wspaniała ballada, myślę że Bruce ma w swoim dorobku tylko jedną lepszą ("Tears Of The Dragon"). Prawdziwy majstersztyk, można słuchać na okrągło, pianino i instrumenty smyczkowe naprawdę dużo tu dają. Jest to też jedyna piosenka na tej płycie napisana w całości przez Bruce'a (reszta powstała przy współpracy z Roy'em lub Adrianem).
Czas na kawałek tytułowy. Co tu dużo mówić, kolejne arcydzieło, przy którym nawet "Darkside Of Aquarius" i "Road To Hell" wypadają blado. Jeden z najlepszych utworów w solowej karierze Bruce'a, bardzo ciężki i mroczny. Świetny tekst i (znowu) niesamowity refren.
Czas na małą tendencje spadkową. O ile The Magician jest całkiem dobry, choć niknie przy innych numerach na tym wspaniałym albumie, to Welcome To The Pit jest jedynym kawałkiem który nie przypadł mi tu do gustu. Zbyt wolny i mroczny. Nie jest to zły utwór, jednak nie ma startu do reszty i nie obraziłbym się gdyby się na tej płycie nie znalazł.
Na amerykańskim i japońskim wydaniu "Accident Of Birth" następuje w tym miejscu "The Ghost Of Cain", którego nie miałem okazji usłyszeć. Nam po "Welcome To The Pit" pozostają do końca tylko dwie ballady. Pierwsza z nich - "Omega" w pewnym momencie znacznie przyspiesza, ale w przeciwieństwie do "Taking The Queen" ten zabieg mi się tu nie podoba i według mnie psuje trochę całość. Jednak tylko trochę - ciągle jest to solidny element albumu. I na koniec mamy całkiem akustyczny "Arc Of Space". Wspaniałe zakończenie płyty, delikatna balladka z niesamowitą solówką. Niewiele jej brakuje do "Man Of Sorrows".
I tak kończy się czwarty album Bruce'a Dickinsona, jak dla mnie najlepszy, wyprzedza nawet sporo płyt Iron Maiden. Heavy metal na najwyższym poziomie i cztery ballady które Bruce'owi wychodzą jak zawsze wspaniale, składają się na jedną z lepszych płyt lat 90-tych. Wielki powrót Dickinsona, kolejny jego album również jest wspaniały, podobnie jak dwa następne już ponownie z Iron Maiden.
Ramza / [ 19.02.2004 ]
|