Do ścisłej czołówki NWOBHM w latach 80-tych zaliczał się Tygers Of Pan Tang, który wystartował w bardzo dobrym dla siebie czasie. W roku 1980 zaprezentował swój surowy, gniewny debiut "Wild Cat", utrzymany w punkowo-metalowej konwencji. Jednak większym sukcesem cieszył się album "Spellbound", na którym zatrudniono drugiego gitarzystę - Johna Sykesa, znanego później z Thin Lizzy oraz Johna Deverilla, który w późniejszym czasie rozpoczął karierę aktorską. Jak wiadomo, większą siłę przebicia miały zespoły posiadające faktyczne umiejętności, dlatego dzięki zatrudnienia wyżej wymienionych utalentowanych muzyków, płyta "Spellbound" konkurowała nawet z albumami Saxon. Pod względem muzycznym poziom był zdecydowanie wyższy niż na debiucie, a sama płyta dziś uznawana już jest za kultową.
W 2011 roku, w celu uczczenia 30-tej rocznicy Spellbound, grupa przygotowała miłą niespodziankę - nagrała 6 utworów z albumu w zupełnie nowej wersji. Trzeba przyznać, że słucha się tego znakomicie, a same utwory wydają się być atrakcyjniejsze niż w swych pierwotnych wydaniach. Duże zasługi ma w tym włoski wokalista Jacopo Meille, współpracujący z Tygersami od 2004 roku. Wnosi on tu sporo świeżości, melodii i wirtuozerii i niezaprzeczalnie jest wokalistą utalentowanym. Słychać to również na koncertach na których wykazuje, że nawet słabsze utwory zespołu odpowiednio podane mogą być atrakcyjne dla słuchacza i mieć swój osobisty urok. Jestem pewien, że ten wokalista wyciągnąłby zespół z największej wpadki. Wyśmienity gitarzysta Dean Robertson również posiada tę zdolność i ogólnie można powiedzieć że skład obecnego Tygers Of Pan Tang jest teraz naprawdę zgrany i udany.
No i przed wszystkim
sound. Kapitalny, świeży i ostry, na którym w końcu czuć rockowy polot - tego chyba najbardziej brakowało na oryginalnym Spellbound. "Gangland" i "Tyger Bay" w końcu brzmią solidnie i zadziorne, bo takie były ich zamiary. Przepiękny "Mirror" wzruszał już na oryginale, tutaj bardziej ozdobiony brzmi po prostu perfekcyjnie. "Hellbound" tym razem połączony z przerywnikiem "Minotaur", również warty uwagi i w tym szybkim, dynamicznym numerze Robertson ma pole do popisu. Świetnie zaaranżowany "Take It" zresztą zawsze to był mocny punkt tygrysów. Zamykający "Don't Stop By" inaczej brzmi niż w oryginalnym wydaniu, ale z pewnością lepiej. Jest moc w zwrotkach i oczywiście na pierwszy plan wysuwa się Meille. Jest wzruszająco w refrenie i jaki cudowny jest ten płaczliwy dźwięk gitary Robertsona.
Zespół stanął na wysokości zadania i piękny prezent przygotował fanom. Ci na pewno nie będą zawiedzeni. Tej rewelacyjnej EPce wystawiam ocenę maksymalną, gdyż na minus nic tu wskazać nie umiem.
747 / [ 17.06.2012 ]
|