01. Intro 02. Euthanasia 03. Keeping Me Alive 04. Love Don't Stay 05. Gangland 06. Edge of the World 07. Destiny 08. Back for Good 09. Only the Brave 10. Paris by Air 11. Do It Good 12. Insanity 13. Fire on the Horizon 14. A New Heartbeat 15. Slave to Freedom 16. Suzie Smiled 17. Hellbound 18. Love Potion No.9 19. Blood Red Sky
Legenda NWOBHM w zeszłym roku świętowała premierę swojego trzynastego (no chyba że odejmiemy dwa krążki bez Robba Weira) albumu: bardzo dobrego "Bloodlines". Była to pierwsza płyta w odświeżonym składzie zespołu, a więc z Francesco Marrasem na wiośle i Huw Holdingiem na basie. W ramach promocji wydawnictwa zespół wyruszył w trasę koncertową i jakby po złości wypuścił z niej album. A mówię "po złości", bo przed premierą krążka studyjnego miałem okazję złapać Tygrysy na żywo - wtedy jeszcze z inną setlistą. Występ w Goleniowie był bardzo dobry, jak z kolei kapela wypadła w walijskim klubie The Patriot?
W zależności od nośnika "Live Blood" różnić się będzie tracklistą: najpełniejsza jest edycja 2xLP, bowiem płytka CD ucina trzy kawałki. Ja przedpremierowo do odsłuchu otrzymałem cały, składający się łącznie z 19 numerów materiał, który dostępny jest zresztą drogą cyfrową. Pełne doświadczenie to niemal heavy metalowy maraton, bowiem całość trwa około półtorej godziny. Ot, normalny występ Tygrysów: w końcu na pozostałych przystankach trasy setlista wyglądała identycznie. I choć zabrakło w niej mojego ulubionego "White Lines" (ten był grany wcześniej), to jednak narzekać nie można. Dostaliśmy obowiązkowy zestaw największych hitów, a do tego parę kawałków z najnowszego wydawnictwa. I te nowości robią robotę. "Edge of the World" to kapitalny kawałek, a jego wersja na żywo podkreśla rolę gitary prowadzącej. Niemal hard rockowy "Back for Good" daje czas na zabawę z publiką, a żywiołowy "Fire on the Horizon" pali wzmacniacz "malmsteenową" solówką Marrasa. Spokojniejszy (choć i tak intensywniejszy względem studyjnego odpowiednika) "A New Heartbeat" pozwala chwilkę odpocząć. Jest dobrze, a przecież są jeszcze większe hity!
Jako że zawsze uważałem, że to te ostatnie lata były najbardziej równe dla Tygrysów, to oczywiście moje serduszko grzeją kawałki ery Jacopo Meille. "Keeping Me Alive" z ładnie uzupełniającymi się partiami gitar, rozpędzony "Only the Brave", przebojowy "Destiny", ciężki "Blood Red Sky" (czy to jednak nie za mało znany utwór jak na zakończenie?) - zespół słusznie nie boi się sięgać po repertuar z młodszych lat. Co prawda Jack niekiedy dziwnie przeciąga niektóre słowa (jak np. "Łonly", "Destinej"), ale ogólnie jest bardziej niż w porządku. Jako że jednak spora część fanów lubi wracać do (powiedzmy sobie szczerze: szalenie nierównej) dyskografii z początków lat 80., to i starszych kawałków nie mogło zabraknąć. Trudno nie tupać nóżką przy "Do It Good" i "Suzie Smiled", nie zachwycić się instrumentalnymi popisami w "Slave to Freedom", czy po prostu ponucić "Paris by Air" - cudownie pop-rockowego diamentu z "The Cage". Nie wszystko jednak złoto co się świeci: taki "Insanity" z debiutu jest tak bezpłciowy, że chętnie zamieniłbym go na losowy kawałek z dowolnego albumu (nie mówiąc już o "White Lines"!). W zasadzie tylko ładna, żywiołowa solówka ratuje go przed zapomnieniem.
Oczywiście Jacopo te wszystkie klasyki śpiewa trochę inaczej. Jedne kompozycje będą bliższe oryginałom (a wspomniany wcześniej "Paris by Air" nawet je przebije!), inne pokuszą się o zmiany w linii wokali. Jeśli jesteście więc ortodoksami, to taki np. "Love Potion No.9" może w gardle stanąć. Również i solówki są tutaj zmienione, choć to raczej nie powinno dziwić: w końcu Francesco Marras to gitarzysta posiadający niesamowite umiejętności. I jego szybka, techniczna gra fajnie kontrastuje z bardziej hałaśliwymi partiami Weira. Ich pojedynki czy popisy dodają kolorytu tej koncertówce. Koncertówce idealnie wpasowującej się w te ostatnie, jakże solidne wydawnictwa Tygrysów.