CD 1

1. Heroes Of Our Time
2. Operation Ground And Pound
3. Reasons To Live
4. Fury Of The Storm
5. Fields Of Despair
6. Starfire
7. Soldiers Of The Wasteland

CD 2

1. My Spirit Will Go On
2. Where Dragons Rule
3. The Last Journey Home
4. Valley Of The Damned
5. Strike Of The Ninja
6. Through The Fire And Flames



Słuchając studyjnych płyt DragonForce, szczena mi opadała za każdym razem. Zawrotna szybkość, melodia, finezja i przede wszystkim ten optymistyczny, podniosły nastrój emanujący z muzyki. Herman Li, to dziś z pewnością jeden z najlepszych gitarzystów XXI wieku. Razem z Samem Totmanem tworzą znakomity duet, na tle rozszalałej perkusji Dave'a Macintosh'a. Całość dopełnia, nietuzinkowy wokal ZP Theart'a. Pytanie tylko, jak taką nawałnicę zagrać na żywo? Czy to w ogóle możliwe? Opisywany przeze mnie krążek, będzie odpowiedzią na to pytanie.

Nie miałem nigdy wcześniej przyjemności, słyszeć DragonForce w wersji live, nawet w jakimś marnym filmiku przez internet. Tym bardziej ucieszyłem się na wieść o ich koncertówce. Najpierw wspomnę o produkcji, z którą nie jest idealnie. Perkusja brzmi strasznie tekturowo, jakby zupełnie z innego świata, wobec reszty instrumentów. Szczególnie dobrze to słychać podczas jazdy na dwie gitary. Bas jest praktycznie niesłyszalny, a co za tym idzie, nie ma spoiwa, które w tym czasie by robiło jako tło. Jedynie klawisze jeszcze pozostawiają jakieś echo nad sekcją rytmiczną, ale można było je dać nieco głośniej. Co do stosunku wokalu, wobec instrumentów, nie mam zastrzeżeń. A zatem, mamy do dyspozycji karton jako perkusję, dwa wibrujące wiosła i klawiszowy podmuch. Więc bawmy się!

Na pierwszy ogień, jak to modnie bywa, idzie pierwszy kawałek z nowej płyty - "Heroes Of Our Time". Już na jego podstawie, możemy przekonać się, że zespół jest w znakomitej formie. Duet "Li - Totman", idealnie rozpala koncertowy ogień. Już czuję, co musi się dziać na żywo, podczas takich pojedynków na solówki. Nie mam nic do dodania, po prostu najwyższa światowa klasa w graniu na gitarze. Oczywiście, przeciętny człowiek jak ja, nie jest w stanie usłyszeć, ile Herman zrobi błędów, zająknień, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie ma to najmniejszego znaczenia. To, co wioślarze wyciągają tu ze swoich zabaweczek, w zupełności wystarczy. Rzecz jasna, nie mam na myśli, że coś z ich grą jest nie tak. Jest bardzo dobrze a nawet lepiej, ale prawda jest taka, że już jedno, porządne pociągnięcie wajchą, przyprawia o zawrót głowy. Dla perkusisty też jestem pełen podziwu. Chociaż na początku, może naprawdę brzmieć jak pudełko, to po kilku utworach samoistnie mamy to gdzieś. Im dalej wkraczamy w "Twilight Diament", tym mniej dostrzegamy w nim wad. Do wykonania utworów absolutnie nie można się przyczepić. Może setlista? Tu w zasadzie też nie mogłoby być żadnych doczepek. 13 numerów, zagranych na najwyższym poziomie, wśród których znalazła się ballada "Starfire" oraz dwa bonus tracki, których przynajmniej ja wcześniej nie słyszałem i pozwolę sobie ocenić. "Where The Dragons Rule" zaczyna się jak ballada, ale dalej, lepiej nie wypowiadajmy tego słowa. Całkiem przyjemny utwór, jeśli w ogóle muzykę DragonForce da się tak nazwać, ale zaryzykuję. Drugi "Strike Of The Ninja", rozpoczyna się ciekawym wstępem na syntezatorze i ogólnie przypomina mi jakieś lata 80'. W porównaniu do innych dokonań zespołu, jest bardzo krótki (ok. 3 min), ale w tym niewielkim odcinku czasu kryje się niesamowita moc, energia i czad.

Reszta koncertu to same standardy smoczego speed-metalu: "Fury Of The Storm", "Operation Ground And Pound", "Soldiers Of Wasteland", "My Spirit Will Go On", "Through the Fire and Flames" itp. Ten ostatni oczywiście, chłopaki pyknęli na koniec. Zabawny jest moment, w którym ZP mówi "Stop stop stop", wszystko na kilka sekund cichnie i jak zaraz nie zacznie się hałastra… Tak w ogóle, to wokalista odwalił na tym albumie kawał dobrej roboty. Wielka szkoda, że opuścił szeregi zespołu, bo na "Twilight Dimentia" udowodnił, że nie tylko potrafi śpiewać na żywo, ale również świetny z niego frontman. Idealnie potrafi rozpalić więź między sceną a publiką. Wie doskonale, w którym momencie piosenki włączyć się ze swoim wokalnym żargonem, aby wszystko nabrało jeszcze większej mocy. Może czasami nadużywa słowa "fuck", ale sądzę, że w tej branży to już nic nowego. Posłuchajcie jego growli w "Operation Ground and Pound", lub zapowiedzi "Fury Of The Storm", a zwłaszcza słowa "Storm"! Przy tym krzyku ciary mnie przeszły. Dobiegła mnie już wieść o nowym wokaliście - Marcu Hudsonie, któremu z całego serca współczuję, albowiem ma przed sobą diabelnie ciężkie zadanie - zastąpić ZP'iego. Jak sobie z tym poradzi? Mam nadzieję, że przekonamy się o tym wkrótce.

I co mogę jeszcze dopowiedzieć? Dostaliśmy 96 minut DragonForce'a w pełnej wersji i szczytowej formie. Szkoda, że nie koniecznie wszystkich dobrze słychać, ale jak mówiłem, już tyle wystarczy abyśmy mieli udaną jazdę. Aż chciało by się tam być i bawić z całą resztą, mając na ustach tylko słowo "DragonForce"!!!" Cóż, miejmy nadzieję, że kiedyś będzie ku temu okazja. Odejmuję punkty za produkcję i lekko nieśmiałą (czyt. słabo nagłośnioną) publikę, bo jednak ma to jakieś znaczenie. Reszta - miodzio!

Blackout / [ 29.08.2011 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =








DragonForce
Twilight Dementia

Spinefarm Records - 2010 r.




8/10




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!