Co dzieje się, gdy płytę w jednym roku wydają zespoły takie jak Metallica i Megadeth; Testament i Exodus czy np. Iron Maiden i moskiewska Aria? Sami wiecie jak to jest. Porównania, ciągła rywalizacja i odwieczne pytania. Kto tym razem nagrał ciekawszy krążek? Kto może szyderczo uśmiechnąć się w stronę "przeciwnika"? Nie jest łatwo, ale kto powiedział, że zawód muzyka to lekki i przyjemny kawałek chleba.
Aria zawsze miała pod górkę. Wszak Maiden, to Maiden. Raz, że znają ich nawet fani Michaela Jacksona. Dwa, że niewiele kapel może poszczycić się tak fanatycznymi miłośnikami. Fani Maiden kupią i pochwalą wszystko. Aria mimo, iż w swoim kraju ma status legendy, potrafi bez problemu zapełnić całe "Łużniki", tak na dobrą sprawę, na świecie nigdy kariery nie zrobiła i myślę, że już nie zrobi. Inna sprawa, że dawna, komunistyczna Rosja nie należała do najmilszych miejsc na świecie. Podobnie jak polskie Turbo, Aryjcy nigdy nie mieli łatwo. A może wszystko wzięło się z tego, że od zawsze Aria w pojęciu ludzi była tylko klonem Iron Maiden? Ziomale Putina wszak zawsze przecież musieli mieć wszystko swoje, radzieckie, nawet wtedy... gdy ktoś już to przed nimi wynalazł. Biorąc to wszystko pod uwagę, pojedynek Iron Maiden i Arii to jak walka Gołoty z Tysonem. Na pierwszy rzut oka szanse są, ktoś jednak szybko ucieka z ringu.
No ale do rzeczy. Tym razem zarówno Iron Maiden jak i Aria postanowiły nieco pokombinować. Maiden zrobiło płytę, jakiej chyba mało kto się spodziewał, mroczną, progresywną, inną od tego co znalazło się na poprzednich krążkach. Aria idąc na przekór, postanowiła uderzyć w prostotę. Zresztą tytuł mówi wszystko, no bo czy coś co nazywa się "Armageddon" może ociekać progresywnymi dźwiękami? Chyba nie, rosyjscy muzycy jak widać myślą podobnie.
Po świetnej "Kreszczenie Ogniom", po świetnym, wręcz genialnym DVD, oczekiwania na nowe dziecko Arii mocno wzrosły. Wzrosły chyba na tyle, że muzycy nieco się udławili. Może tym razem nie było aż tak wielu genialnych pomysłów? A może po prostu trafił się słabszy dzień? Prawdę mówiąc sam nie wiem co jest nie tak, bo cholera jasna, wszystko jest po staremu, ale mówiąc przewrotnie, po staremu a jednak inaczej. No ale zaraz, zaraz, czy zatem "Armageddon" okazał się małym pierdnięciem zamiast wielkiego wybuchu? Jednak nie, nowe dziecko Rosjan to naprawdę fajna płyta, jak zwykle idealnie wyprodukowana, świetnie zagrana, świetnie zaśpiewana, tylko, no właśnie... brak tutaj jakiejś iskry, wszystko jest bardzo solidne, jednak tylko solidne.
"Kreszczenie..." zabijało od razu, "Armageddon" nie zabija nawet po kilkukrotnym przesłuchaniu. Prawdę mówiąc lubię tę płytę, może po kilku latach powiem, że bardzo ją lubię? Kto wie, gdybym jednak miał "Armageddon" zestawić z "A Matter Of Life And Death" to niestety panowie, szans tym razem nie ma żadnych.
Krzysiek / [ 07.01.2007 ]
|