01. Monday Morning Apocalypse
02. Unspeakable
03. Lost
04. Obedience
05. The Curtain Fall
06. In Remembrance
07. At Loss For Words
08. Till Dagmar
09. Still In The Water
10. The Dark I Walk You Through
11. I Should
12. Closure



Genialna płyta, potem poprawka w postaci niezłego krążka koncertowego. Tłumy nowych fanów, setki podlizujących się dziennikarzy. Nie oszukujmy się... Evergrey miało świat u stóp. Do szczęścia brakowało tylko kolejnej genialnej płyty. Płyty, która dobiłaby będącą już na kolanach konkurencję. Proste prawda? Ano tak proste, że aż niemożliwe.

Nie wiem dlaczego Evergrey nagrało taki album. Może zadecydowały względy finansowe? To chyba dobry trop, wszak "The Inner Circle" zwróciło na Evergrey oczy metalowej braci, "Monday Morning Apocalypse" ma szansę te "oczy" jeszcze bardziej poszerzyć. Chęć rozwoju? To chyba odpada, chyba, że uproszczenie muzyki nazwiemy rozwojem, wtedy tak. Co jeszcze? Zmęczenie materiału? Wszak Evergrey od lat porusza się na jednym poletku, może panowie zwyczajnie chcieli czegoś nowego? Możliwe, oczekiwania fanów nie muszą się przecież pokrywać z zachciankami muzyków... Wystarczy jednak tych filozoficznych dysput, chcecie konkretów? Proszę bardzo... "Monday Morning Apocalypse" to album znacznie prostszy, niekiedy wręcz piosenkowy. "Monday Morning Apocalypse" to album, który z progresywnym metalem ma niewiele, jeśli nie nic wspólnego. Następca "The Inner Circle" został "wyprany" ze skomplikowanych rozwiązań, z pewnością mniej tu emocji, magii, klimatu. Jest prościej, śpiewniej, daleko z pewnością do wiejskiego weselicha, ale fakt jest faktem.

Co jeszcze? Gitary, tym razem zostały bardziej wysunięte do przodu, wiosła dodatkowo zostały opatrzone o znacznie bardziej nowoczesny (czy aby nie za bardzo?) sound. Numery uległy znacznemu skróceniu (najdłuższy wałek trwa nieco ponad 5 minut!), co za tym idzie partie solowe zostały potraktowane nieco po macoszemu. Solówki są krótkie i zazwyczaj dość przeciętne. Zbierając to wszystko do kupy otrzymujemy... chciałoby się powiedzieć... lipę, przeciętniactwo, produkt obliczony na większy zysk. Długo wyrazy z tej półki były dla mnie synonimem "Monday Morning Apocalypse". Było tak do czasu, kiedy po prostu zacząłem słuchać nowego dziecka Szwedów nie zwracając uwagę na nazwę zespołu i to co ten zespół robił wcześniej. Wtedy zaskoczyło, no ale cholera jasna, nie tak to miało wyglądać!

Każdy oczekiwał od Evergrey kontynuacji "The Inner Circle", tutaj tego nie ma, płyta jest inna. I to właśnie jest cały problem tego krążka. Z drugiej strony, album ma w sobie to "coś". Coś co powoduje, że muza przyciąga, nie pozwala o sobie zapomnieć (oczywiście po przetrawieniu pierwszego szoku). Nie wiem czy działa tutaj magia poprzedniej płyty czy po prostu ta muza jest naprawdę świetna. Świetna mimo, że inna. Nie mnie to osądzać, najważniejsze jest to, że "Monday Morning Apocalypse" po pewnym czasie mnie pochłonęła, z pewnością nie tak bardzo jak "The Inner Circle", ale zawsze. Od razu jednak zaznaczam, iż to nie ten sam poziom, nie ta liga co poprzedniczka. Z drugiej jednak strony, trzeba Evergrey oddać to, iż robiąc krok w tył też potrafili się obronić. Zagadką pozostaje to, co też może im teraz stuknąć do głowy?

Krzysiek / [ 01.05.2006 ]


! Kup Płytę !
www.metalmaniak.pl





Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =








Evergrey
Monday Morning Apocalypse

InsideOut - 2006 r.




8/10




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!