Z zespołem Saratan znam się już kilka ładnych lat... a dokładnie to od roku 2006 i ich pierwszej demówki zatytułowanej "Infected With Life". Sporo w tym czasie w obozie Saratan się zmieniło jeśli chodzi o personalia i muzykę. Ciekawych muzycznej historii tego zespołu zapraszam do działu recenzje, gdzie mamy opisane ich kolejne wydawnictwa, a teraz nadszedł czas dołożyć kolejną cegiełkę do tej historii.
Saratan przyzwyczaił mnie już do tego, iż zaskakuje mnie muzyczną zawartością swoich kolejnych wydawnictw. Od thrash metalu ("The Cult Of Vermin") do zdecydowanie brutalniejszego grania ("Antireligion"), a wszystko oczywiście zanurzone w bliskowschodnich klimatach. Przed premierą albumu "Asha" zastanawiałem się czym muzycy z Krakowa tym razem mnie zaskoczą, no i czy to im się w ogóle uda.
To już mogę od razu przyznać, iż zaskoczenie było totalne i porażające dla mnie. Po pierwsze (primo): żeńskich wokali to ja się kompletnie nie spodziewałem i taki zabieg nawet przez myśl mi nie przyszedł, a na płycie "Asha"Małgorzata "Maggie" Gwóźdź jest pełnoprawnym głosem kapeli. Fakt, że nie wiodącym, bo tym jest oczywiście Jarek Niemiec, no ale i tak... A po drugie (primo) zaskakuje (jak dla mnie na plus) ilość bliskowschodnich dźwięków. I muszę od razu zaznaczyć, że to już nie są dodatki jak na poprzednich albumach, a wręcz momentami są to pełnoprawne byty. Zespół zwalnia swoją muzykę i pozwala słuchaczowi (jak i sobie samym) solidnie odjechać gdzieś w ten pustynny i rozpalony słońcem świat.
Na płycie mamy tylko sześć kompozycji, ale to nie oznacza, że jest ubogo, bo całość trwa prawie 44 minuty. Zaczynamy bardzo lirycznie, bliskowschodnim i mocno klimatycznym wstępem, bo tak rozpoczyna się kompozycja "Hvare Khshaeta". Gdy człowiek zapadnie się w jej dźwięki to natychmiastowo zostaje brutalnie przywołany do porządku. Ściana perkusji i gitary podszyta wokalizami Jarka i "Maggie" nie daje nam wytchnienia przez dłuższą chwilę. Później Saratan trochę odpuszcza i mamy nieznaczne zwolnienie. Pod koniec tego numeru mamy świetnie wokalne kontrasty: męskie szorstkie growle i delikatne kobiece zaśpiewy. Kapitalnie się to uzupełniło i od razu słychać, że pomysł z wokalistką był przysłowiowym strzałem w 10.
Nie będę opisywał poszczególnych kompozycji, bo to się mija z celem. W każdej z nich sporo się dzieje i to po prostu trzeba sobie samemu posłuchać i przetrawić. Na pewno sporą przeprawą dla wielu słuchaczy będzie kompozycja zatytułowana "Dakhma - The Tower Of Silence". Jedenaście i pół minuty, a w tym wiele takich, w którym są tylko bliskowschodnie instrumenty. Heh... tutaj należałoby wspomnieć, iż muzycy poszli na całość i do zarejestrowania tego materiału użyli (pisownia oryginalna z bookletu): tar, setar, baglama, kamancheh, darbuka, riq i tombak. Przyznaje, że kilka z nich musiałem wygooglować, żeby chociaż wiedzieć jak wyglądają, a kiedy je słyszymy na płycie, to ja nie mam zielonego pojęcia.
Wracając do "Dakhma..." - ten numer jest po prostu... genialny jak dla mnie. Fakt, mam spory odjazd w temacie orientalnych dźwięków w metalu i tutaj po prostu mam pełną kumulację. Trzeba też przyznać, iż Saratan bardzo odważnie "wypuścił" na pierwszy plan to co było do tej pory dodatkiem. I jak dla mnie wyszło to doskonale... powiem więcej - zastanawiam się, czy "kiedyśtam" muzycy nie pójdą całkowicie w tym kierunku i nie przygotują czystego materiału "orientalnego", bez metalowych dźwięków.
Saratan od pierwszej demówki cały czas się rozwija i ewoluuje. Dosyć odważnie kroczy ścieżką swoich fascynacji i daje jej upust na kolejnych wydawnictwach. Materiał zawarty na "Asha" jest bardzo spójny i świetnie poskładany. Po raz kolejny chylę czoła przed kompozytorskim zmysłem muzyków. Do tego dokładamy świetne brzmienie krążka (a z tak bogatym instrumentarium na pewno było to sporym wyzwaniem) i mamy coś niebanalnego. Jeśli jesteście ciekawi jak brzmi death/thrash metal połączony z orientem - to koniecznie posłuchajcie płyty "Asha". Ja ją polecam jak najbardziej, bo Saratan nagrał kolejny bardzo dobry album.