01. King For A Day 02. Rebel Faction 03. When Death Comes Knocking 04. Alive & On Fire 05. Delivering The Black 06. Road To Asylum 07. One Night In December 08. Never Pray For Justice 09. Born With A Broken Heart 10. Inseminoid
Primal Fear to zespół, który nagrywa albo bardzo dobre, albo dobre płyty. Zdarzają się obniżki formy, ale poniżej pewnego poziomu przyzwoitości nigdy nie zeszli. Wydawnictwa z logo tego zespołu ukazują się w miarę regularnie i trzeba muzykom przyznać, iż są dosyć konsekwentni w swoim heavy metalu. Całkiem niedawno miał swoją premierę dziesiąty album w dyskografii tej kapeli i właśnie o tym krążku nakreślę kilka słów.
"Delivering The Black" to typowy Primal Fear, co zupełnie nie dziwi, bo ten zespół nie jest skłonny do jakiegokolwiek eksperymentowania. I dobrze. Poprzednie płyty mogły lekko rozczarować, bo zabrakło w nich "życia i ognia". Na szczęście muzycy najwyraźniej ocknęli się z tego marazmu i najnowszy krążek przynosi to, co tygryski lubią najbardziej. Świetnie cięte riffy (tak! tak!), których najbardziej brakowało w ostatnich latach. Chciałoby się powiedzieć, że gitary "chodzą" jak należy. Reszta to już po staremu - melodyjne sola, nośne refreny i solidnie wszystko napędzająca sekcja. Tutaj pozwolę sobie zwrócić uwagę na świetną robotę jaką odwalił perkusista Randy Black. Momentami naprawdę nieźle grzeje na bębnach.
Osobne słówko to wokale Ralfa Scheepersa, który jak zwykle zaśpiewał perfekcyjnie. Dodatkowo nieźle pokombinował z liniami wokalnymi i krótko mówiąc "Delivering The Black" wokalnie powala. Posłuchajcie takiego "Road To Asylum", czy "One Night In December". Po prostu nie mam pytań. Refreny w tych numerach rozwalają na maksa. Kapitalna sprawa jak dla mnie.
Płyta nie jest monotonna, bo znalazło się miejsce dla ultraczadowego "Rebel Faction" - jak to znajomy określił - zagubiony numer z płyty "Painkiller" Judas Priest. Mamy też spokojniejszy, oparty na hard rockowym riffie "Alive & On Fire". Nie zabrakło świetnej ballady "Born With A Broken Heart"... tutaj ktoś kto mnie lepiej zna może być lekko zaskoczony, bo jak wiadomo zbytnio nie przepadam za takimi wolnymi numerami, jednak Primal Fear potrafi nagrywać tego typu kawałki w sposób, który mi odpowiada (brak cukierkowatego słodzenia). Jak widać na powyższym obrazku - jest dosyć różnorodnie.
A to nie koniec smaczków z tej płyty. Mamy tutaj przecież jeszcze takie petardy jak tytułowy "Delivering The Black" (refreny!) i "Inseminoid" ze świetnymi (ach te melodie) solówkami. Genialny jest wspomniany już "One Night In December" z klimatycznym intro i outro. Nieźle koncertowy "When Death Comes Knocking" - tutaj muzycy z premedytacją wsadzili motyw, do którego publika na koncertach po prostu musi śpiewać. Cóż nam jeszcze zostało? Otwierający płytę numer "King For A Day" od razu zapowiada, że dalej będzie równie dobrze. No i jeszcze mamy "Never Pray For Justice" podobnie hard rockowy, jak również wspomniany "Alive & On Fire".
W ten właśnie sposób przelecieliśmy się po wszystkich kawałkach z owego krążka. Przyznam, iż od pierwszego słuchania nie miałem wątpliwości, że jest to bardzo dobry album. Słucham tego materiału z wielką przyjemnością, każdy kolejny numer ma w sobie coś charakterystycznego. A to wokale Ralfa, a to przyjemne zwolnienie, tudzież powalający riff. Niby to wszystko obraca się w tym prajmalowym heavy metalu, ale poskładane jest z wielkim wyczuciem i luzem. I to chyba właśnie jest klucz do ogólnego odbioru tej płyty. Dosyć luzackie jest to granie, pełne dobrych pomysłów i charakterystycznych patentów. Kompletnie nie ma tutaj niczego nowego, a materiał zawarty na "Delivering The Black" po prostu mnie rozwala.