Zespół Cage na każdej kolejnej płycie robił solidny krok do przodu i zawieszał sobie poprzeczkę co raz wyżej. Dosyć to trudna i wymagająca sztuka, ale power metalowcy z San Diego co album stawali na wysokości zadania. Pod koniec 2011 roku ukazała się 6 płyta studyjna Cage opatrzona tytułem "Supremacy Of Steel".
Klasycznie kiczowata okładka na której umieszczono mnóstwo detali i nawiązań, 11 kompozycji, prawie 61 minut muzyki, jeden europejski bonus i tak w cyferkach wygląda nowe dzieło Cage. Teraz już bez dalszej zwłoki przechodzimy do muzyki zawartej na tym albumie. Hmm... tutaj muszę przyznać, iż mam lekki "problem" z tym graniem. Podobnie było przy albumie "Hell Destroyer", ale w tamtym przypadku wiedziałem, że jest to tylko kwestią czasu, abym w 100% przekonał się do tej płyty. Z "Supremacy Of Steel" jest troszkę inaczej. Zespół po raz kolejny lekko zmienił swoje granie i tym razem nie w pełni mi to przypasowało. O co dokładnie chodzi? A już staram się wyjaśnić. "Hell Destroyer" to jest genialny koncept album. Niesamowite numery i kompozycje. Na kolejnej płycie ("Science Of Annihilation") mamy "festiwal prędkości" i spore przyśpieszenie. A nowa płyta? No właśnie... tutaj mamy coś jakby pośredniego pomiędzy tymi albumami. Są zdecydowane "zwolnienia" ("Braindead Woman", "The Monitor") i pojawia się trochę "kombinowania" szczególnie jeśli chodzi o wokale. Numery takie jak: "Flying Fortress", "Annaliese Michel" są tego najlepszym przykładem. Wydaje mi się, że zespół za bardzo tutaj skoncentrował się na tej nowej "jakości" i nowych wokalach. Przez to jakby kwestia samej kompozycji pozostała w tyle. Oczywiście cały czas mówię o pewnym marginesie, gdyż ogólnie płyty słucham z dużym zadowoleniem i akceptacją. Mowa bardziej o detalach i szczegółach. Podsumowując - nie do końca pasują mi te lekkie zmiany, ale jeśli chodzi o całość to dalej jest dobrze, a momentami z dodatkiem bardzo. Z drugiej strony może tym razem po prostu potrzebuję jeszcze więcej czasu na "przyswojenie" tego materiału i z kolejnymi odsłuchami wszystko ładnie się dotrze i dopasuje?
Broń Boże nie oznacza to, że Cage wyszykował jakiegoś gniota, czy inną porażkę. O nie, to dalej jest stary dobry (ale tylko taki) Cage. Przyznaję, że jeśli chodzi o ten zespół to mam wysokie wymagania i sporo sobie obiecywałem po tej płycie. To w jakimś stopniu na pewno wpływa na pierwsze wrażenia. Zobaczymy jak to będzie się zmieniało wraz z upływem czasu i kolejnymi odsłuchami. Na dzisiaj jest to dla mnie płyta na dobrym poziomie i bez obaw mogą po nią sięgnąć wszyscy dla których power metal z USA nie jest obcy.
Słówko o samych kompozycjach. Na początek o tych "nowościach" wokalnych. Mamy tutaj wokal a'la King Diamond w "Anneliese Michel" - coś jak w bonusowym (na Europę) "King Diamond" z płyty "Hell Destroyer". Ponadto zwraca uwagę "Flying Fortress" zaśpiewany na modłę Joakima Brodena z Sabaton. Oprócz tego mamy oczywiście 100% kilery jak na Cage przystało. Największe wrażenie robią na mnie rozpędzony "Bloodsteel" (ach ten scream!), "The Beast Of Bray Road", czy "War Of The Undead" . Nie potrafię też obojętnie przejść obok "Metal Empire", czy "Doctor Doom". Na sam koniec zostawiam sobie oczywiście epicki pojedynek w którym zmierzyli się Hell Destroyer i Metal Devil, który zamyka ten album.
Cóż więcej? Jak już napisałem wcześniej mam dla Cage sporo dobrego słowa i po płycie "Supremacy Of Steel" to oczywiście nie uległo zmianie. Co prawda jak na razie nowa płyta nie powala mnie tak bardzo jak poprzednie, ale przecież jeszcze nie wszystko stracone. Mamy do czynienia z rasowym power metalem z certyfikatem Cage, a to oznacza, że nie można przejść obojętnie obok tej płyty. Warto sprawdzić, bo to niebanalny zespół i tworzy niebanalną muzę.
Piotr "gumbyy" Legieć / [ 25.02.2012 ]
|