Znacie Cage? Pewnie, że nie. Ja też nie znałem ale dziękuję z całego serca za to, że dane mi było wysłuchać "Darker Than Black". Krążek ten mało co nie urwał mi głowy. Takie niespodzianki nie zdarzają się często. Cage wyskoczył nam jak przysłowiowy "Filip z konopi" z krążkiem baaaardzo wysokiej próby. Albumem, który oprócz ogromnej dawki czadu i energii zawiera dźwięki niezwykle przemyślane i inteligentne. Rzadko zdarzają się zespoły, które potrafią zagrać muzykę mocną i ostrą, która wciągnie słuchacza a nie znudzi po 2 przesłuchaniach, na dodatek nie pozwoli szybko o sobie zapomnieć. Skubańcom z Cage to się udało!.
Trzeci krążek Cage aż kipi od inspiracji jakże pięknym klasykiem Judas Priest zatytułowanym "Painkiller". "Darker Than Black" muzycznie to klasyczne heavy metalowe granie z lat 80-tych osadzone w nowoczesne brzmienie. Brzmienie ciężkie, mocne i selektywne zarazem. Nic w tym dziwnego, skoro czuwał nad nim Roy Z. solowy gitarzysta Dickinsona. Dzięki temu z każdej kompozycji bije moc i ogromna dawka adrenaliny. "Darker Than Black" to ogrom genialnych riffów, solówek, wokali, refrenów, zmian tempa... jednym słowem metal, i to metal na najwyższym poziomie. Metal bijący mocno po gnatach.
Krążek Amerykanów praktycznie non stop atakuje nas wspaniałymi dźwiękami. Czy to gitary czy wokal czy ktoś z sekcji rytmicznej, zawsze jest to muzyka wysokiej próby. Panowie praktycznie nie dają słuchaczowi odpocząć. Bardzo dobre ostre, mocne, Judasowe wiosła, świetny wokal Sean'a Peck'a, sekcja czuwająca nad wszystkim. Czego zatem chcieć więcej? Tak właśnie powinno się grać metal. Mocno, szybko, ostro i melodyjnie.
Nie ulega wątpliwości, że duch "Painkiller'a" unosi się nad tą muzyką, ale nie samym Judas Priest człowiek żyje. Muzyka Cage czasami przywodzi na myśl takie kapele jak Iced Earth, szczególnie w niektórych partiach gitarowych czy Iron Maiden w rasowych galopadach. Wszystkie te genialne elementy połączone w jedną miksturę dały soczysty metalowy album. Album, którego słucha się od pierwszej do ostatniej minuty z zapartym tchem. Album, który przywodzi najlepsze heavy metalowe czasy, nie brzmiąc jednocześnie archaicznie tylko mocno i klarownie.
Podsumowując. Ciężko znaleźć tu jakiś słaby punkt, naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Amerykanie dali nam lekcję klasycznego heavy metalu. Odświeżyli stare patenty dodając do tego nowoczesne brzmienie i kilka swoich pomysłów co zaowocowało naprawdę bardzo udanym albumem. Nie wierzycie, że można tak grać w 2003 roku? Mówię Wam... można.
Krzysiek / [ 01.11.2003 ]
|