Czteroletnią przerwę pomiędzy wydaniem kolejnych albumów muzycy Arch Enemy zagospodarowali chyba w najlepszy możliwy sposób. W dwa lata po premierze poprzedniego albumu studyjnego ("Rise Of The Tyrant" 2007) ukazał się krążek, zawierający nagrane na nowo największe hity zespołu z trzech pierwszych wydawnictw. Płyta, składająca się z trzynastu kompozycji, zawierała odświeżone numery, które można było usłyszeć na żywo w ciągu kilku ostatnich tras koncertowych grupy. Nic dziwnego, że ten zabieg marketingowy okazał się niemałym sukcesem. Jednak nie zaspokoił on w pełni muzycznego głodu fanów, którzy musieli odczekać kolejne dwa lata na premierowy materiał. Dopiero w tym roku ukazała się najnowsza płyta zespołu, zatytułowana przewrotnie "Khaos Legions". O dziwo, biorąc pod uwagę ostatnie zamieszki uliczne w Londynie, słowa te brzmią niemal proroczo.
Utwór stanowiący intro tak długo oczekiwanego krążka, powinien zapowiadać prawdziwe trzęsienie ziemi, ciesząc ucho pierwszymi dźwiękami ulubionej kapeli, z drugiej zaś strony, na krótko oddalić spotkanie z materiałem. Niestety jak dobrze by się nie zaczynał ten utwór - "Khaos Overture" to najbardziej kiczowate intro ostatnich lat. Stało się tak, niewątpliwie za sprawą przekształconego głosu zapowiadającego "powstające ze skorumpowanego, martwego świata legiony chaosu". Wyjątkowo nietrafiony początek. Na szczęście później jest o wiele lepiej. Pierwszy singiel "Yesterday Is Dead And Gone" opatrzony teledyskiem, obrazującym wybuchające w miejskiej przestrzeni zamieszki, doskonale pasuje muzycznie do wydanego przed sześciu laty albumu "Doomsday Machine". do złudzenia przypominając otwierający go "Taking Back My Soul", utrzymany w urbanistyczno-mechanicznym klimacie. Tym samym jest to odpowiednie wprowadzenie do reszty albumu.
W ramach ogólnych przemyśleń warto zauważyć, że znany z rewolucyjnej i anarchistycznej ideologii zespół wbrew oczekiwaniom nie przechodzi na tej płycie żadnej rewolucji. Wyznaczniki stylu, dobrze znane z poprzednich dokonań grupy, w całości znajdują miejsce na najnowszym albumie. Należy do nich bardzo urozmaicona gra bębnów z wykorzystaniem całego mnóstwa dostępnych efektów, które na koncertach dodają nieco metalowej magii. Słuchacz znajdzie tutaj i monumentalne partie i ultraszybkie galopady przyprawiające o zawrót głowy - a wszystkie one są dziełem niezrównanego Daniela Erlandssona, którego śmiało można uznać za najjaśniejszą gwiazdę, tuż obok duetu braci Amott. Odwołań do starszych kompozycji można dopatrzyć się chociażby w "Bloodstained Cross". Po niezwykle intensywnych pierwszych taktach, utwór bardzo miło rozczarowuje zwolnieniem tempa w refrenie, a stworzona z wielkim kunsztem solówka odsyła do takich hitów jak np. "Bury Me An Angel" czy "Bridge Of Destiny".
Najnowsze dzieło kwintetu z Halmstad jest bardzo zróżnicowane. W "Under Black Flags We March" mamy warczące intro na basie oraz drobne eksperymenty wokalne (gościnny występ Mikkela Santagera z Mercenary), a przestrzennie brzmiące partie bębnów po melodyjnym solo świetnie uzupełniają ten utrzymany w wolnym tempie kawałek. Nie sposób też nie zauważyć, jak bardzo wiodąca melodia w "No Gods, No Masters" przypomina wielki hit z "Anthems Of Rebellion", czyli żelazną pozycję koncertową oraz szczytowe osiągnięcie z tej płyty - "We Will Rise".
Duet gitarowy braci Amott po raz kolejny udowadnia, że nie ma sobie równych. Zarówno w kategorii błyskotliwego shreddingu, jak i talencie do pisania gruchoczących riffów oraz chwytliwych melodii niepozbawionych chłodnego feelingu, tak dobrze znanego z wcześniejszych numerów ("Dead Eyes See No Future" czy "Enemy Within"). Na "Khaos Legions" mistrzostwem okazują się partie gitarowe w "City Of The Dead", które zawierają wszystkie trzy wyżej wymienione elementy. Nic bardziej mylnego jak zarzucić dwójce gitarzystów, że w misternie napisanej finezyjnej grze zatracili umiejętność stworzenia koszmarnej wagi partii rytmicznych - początek i koniec (pomijając lekki jak płatek śniegu akustyczny fragment) "Through The Eyes Of The Raven" to najdoskonalsze przykłady. Być może najbardziej wymagających rozczaruje wokal Angeli Gossow, który na tej płycie w zasadzie nie wnosi nic nowego do repertuaru grupy. Jednocześnie potwierdza to, że Niemka dokładnie wie, co robi, dążąc w tym do perfekcji. Trudno jest znaleźć wśród mrowia zespołów metalowych równie energiczną i ekspresywną frontmankę.
Do najlepszego utworu płyty zdecydowanie kandydować może "Cruelty Without Beauty". Łączy on w sobie wszystko to, co w death metalu najlepsze: kipiący od agresji growl, riffy przypominające pracę kilku pił łańcuchowych oraz blasty, których nie powstydziłby się sam Pete Sandoval. Żeby to wyważyć, dołożono nieco schizofreniczne partie solowe i melodie, a nawet dźwięki smyczków. Krótko mówiąc, to bardzo udane równanie.
Arch Enemy to zespół znany również z instrumentalnych kawałków, będących stałą częścią każdego albumu Szwedów. Tutaj mamy aż trzy cieszące ucho kompozycje. Dwa premierowe numery oraz doskonale znany "Snowbound", tym razem w wersji akustycznej (dodatek w japońskim wydaniu płyty), raczej dla koneserów - tradycyjna wersja broni się przecież znakomicie. Pierwszy, "We're Godless Entity" utrzymany jest w industrialnym klimacie, świetnie nadaje się do wypełnienia przerwy w koncertowym secie, natomiast drugi, "Turn To Dust", jest o wiele łagodniejszy. Stanowi on swego rodzaju przerwę na oddech przed "Vengeance Is Mine". Ostatni wspomniany utwór wraz z "Thorns In Flesh" to swego rodzaju krok w tył w historii rocka. Oba kawałki zdradzają zamiłowanie starszego z braci Amott - Michaela - do lat 80-tych. Utwory brzmią, jakby riffy do nich nagrano 25 lat temu, a później zwyczajnie odpowiednio je podrasowano i dociążono. Płytę zamyka wspomniana już akustyczna wersja "Snowbound" (kawałka znanego z "Wages Of Sin"). Poprzedza go jeden sztandarowy utwór z arcyciekawym załamaniem tempa - "Secrets" - i kolejny dodatek do japońskiego wydania, udany cover Scorpions - "The Zoo".
Podsumowując, "Khaos Legions" to jednoznacznie udana płyta, o wiele lepsza niż jej poprzedniczka, wydana przed czterema laty. Tam zespół zjadał własny ogon, tutaj prezentuje się z najlepszej strony, przekombinowane kompozycje ustąpiły miejsca przemyślanym rozwiązaniom. Pozostaje pytanie: co dalej? Wymagania fanów rosną, a poprzeczka jest już teraz ustawiona bardzo wysoko. Być może eksperymenty wokalne okażą się kluczem do sukcesu, jednak nie należy tutaj liczyć na jakiekolwiek kompromisy, jeśli weźmie się pod uwagę dwojaką naturę panny Gossow.
Kuba Jaworudzki / [ 10.12.2011 ]
|