Muzycy Arch Enemy po świetnym albumie "Rise Of The Tyrant" (prawda, że nikt nie protestuje?) zdecydowali się na wydanie albumu koncertowego. "Wreszcie-nareszcie" chciałoby się powiedzieć, bo przecież w dyskografii Szwedów mamy tylko jedno takie wydawnictwo. "Burning Bridges Live" z 1999 roku to jednak już trochę inna bajka niż obecne oblicze tej kapeli.
"Tyrants Of The Rising Sun: Live In Japan" to 2 CD, a na nich otrzymujemy 17 utworów, popisy solowe braci Amott i Daniela na perkusji. Koncert został zarejestrowany 8 marca 2008 roku w Tokyo. Zespół promował album "Rise Of The Tyrant" i z tego krążka otrzymaliśmy 4 kompozycje: "Blood On Your Hands", "The Day You Died", "Night Falls Fast" i "Voltures". Ponadto w czasie swojego solo Michael Amott odgrywa instrumentalny "Intermezzo Liberte". Reszta utworów to oczywiście mix z różnych płyt. Nie zabrakło również czegoś z dawnych dni, czyli ery Johana za mikrofonem. Tutaj dostajemy: "Silverwing" i "Fields Of Desolation". Arch Enemy na żywo to dobrze naoliwiona maszyna. Tutaj nie ma mowy o jakimś słabszym elemencie, czy niedoróbkach. Zresztą mając takich muzyków w składzie raczej trudno jest potykać się co krok. Bracia Amott, Sharlee D'Angelo z niejednego pieca chleb już jedli. Daniel Erlandsson też do ułomków nie należy. No i oczywiście serce tej maszynerii, czyli Angela Gossow. Mam przekonanie, że bez tej wokalistki zespół nie wybiłby się tak bardzo jak obecnie. Poczynania Arch Enemy śledzę od 1998 roku i widzę różnicę jaką robi blond Angela.
Materiał na "Tyrants Of The Rising Sun: Live In Japan" został zarejestrowany na jednym koncercie i dzięki temu całość brzmi naturalnie i jednorodnie. Za mix i mastering odpowiada Andy Sneap i tutaj nic więcej nie muszę pisać. Muzycy w doskonałej formie (ciekawe ile w tym jest studia), a Angela skrzeczy doskonale. Swoją drogą to ciekawe jak ona wydaje z siebie takie dźwięki na żywo, prawda? Respect! Publiczność bardzo zaangażowana i słychać, że Arch Enemy ma sporo oddanych fanów w Kraju Kwitnącej Wiśni. Fakt, że na koncercie tego zespołu aktywność publiki jest zawsze mocno ograniczona. Refreny raczej ciężko pośpiewać razem z wokalistką. Co do samego grania to jest po prostu miazga. To co muzycy osiągnęli na ostatniej płycie to przekłada się na koncert. Gitarowy atak ze sceny, poparty perkusją z basem i na dokładkę wokalne popisy Gossow. Nie ma zmiłuj. Zespół jasno i wyraźnie daje nam do zrozumienia, że im "jeńców brać nie kazali". Tak naprawdę to właśnie o to chodzi. Kto chociaż raz widział Arch Enemy na scenie, ten wie o czym mowa. Ma być zniszczenie i dokładnie tak jest. Co do setlisty to ja jestem zadowolony z silnej reprezentacji albumu "Wages Of Sin": "Ravenous", "Enemy Within", "Dead Bury Their Dead" i "Shadows And Dust" a do tego cztery utwory z nowej płyty (tutaj to same cukierki). Do tego dodajmy "Nemesis" (urywa jaja!), "Burning Angel" i Johanowe starocie. Tylko tyle i aż tyle. Wiadomo, że każdy ma swoich faworytów, ale ja bardzo chętnie wziąłbym udział w takim koncercie. Co do tego to nie mam najmniejszych wątpliwości.
Arch Enemy szanuję za całokształt twórczości, bo ten zespół jeszcze mnie nie zawiódł. Nagrywa bardzo dobre i całkiem dobre płyty, na każdej utrzymując odpowiednio wysoki poziom. Na koncertach też jest ciekawie. Po każdą kolejną płytę tego zespołu sięgam bez obaw i z radością. Bardzo niecierpliwie wypatruję, kiedy będę miał możliwość ponownie zobaczyć ten zespół na żywo. Długi (oby nie!) czas oczekiwania będę sobie uprzyjemniał słuchając "Tyrants Of The Rising Sun: Live In Japan" w sporych ilościach.
Piotr "gumbyy" Legieć / [ 08.05.2010 ]
|