Zacznę tę recenzję tak, jak Arch Enemy zaczęli swoją nową płytę... Cóż za rozpierdol! Nie spodziewałem się, że muzyków formacji stać na taką masakrę. Nie wiem skąd w tych kilku kolesiach (i kochanej Angeli oczywiście) taka dawka jadu i złości. Może to zasługa koncertów, których Arch Enemy nieco zagrali w ostatnim czasie? Może tego, że do kapeli powrócił po dwóch latach banicji Christopher Amott? A może... chociaż w sumie, nie interesuje i nie będzie mnie to interesowało, dopóki Arch Enemy będą wydawać takie płyty. A powiedzieć należy, że materiał ten to istny metalowy Armagedon. "Rise Of The Tyrant" to wypisz wymaluj, idealny przykład metalowej płyty, która ma jaja... i to duże.
No dobra, ale czym mnie ten krążek tak zachwycił? Przecież ani to debiut, ani jakiś powrót po 10 latach. To jakby nie patrzeć, już siódma płyta Arch Enemy, a ja tu rozpływam się w zachwytach. To jest właśnie w tym wszystkim najpiękniejsze, niby wystarczy powiedzieć Arch Enemy i już wiadomo czego możemy się spodziewać, a wrzucamy płytę do odtwarzacza i krążek kładzie na łopatki. To potrafią tylko najlepsi!
Przede wszystkim urzekła mnie tutaj złość, agresja, technika i melodia. Wszystkie te elementy (i kilka innych oczywiście) są na "Rise Of The Tyrant" dawkowane w idealnych wręcz proporcjach. Kompozycje aż huczą od kąsających wioseł i świdrujących czaszkę solówek. Każdy kolejny kawałek to perfekcyjny miks melodii i brutalności. Główna tu zasługa braci Amott, którzy na krążku pokazali innym metalowym wymiataczom miejsce w szeregu. Taką ścianę dźwięku (vide początek tytułowego "Rise Of The Tyrant") mogą stworzyć tylko oni. Bezbłędnie wtóruje im Angela, która wydziera się przecudownie. W tym miejscu warto dodać, że to co słyszymy na płycie, to po prostu "naturalny" wokal pani Gossow. Wokal, który nie został poddany żadnym przesterom, efektom i tym podobnym studyjnym zabawkom. Płyta w odróżnieniu od "Doomsday Machine" brzmi w tym aspekcie kapitalnie. Zresztą brzmienie całego albumu urywa głowę, Fredrik Nordström odwalił niesamowitą robotę. Chyba tylko Andy Sneap potrafi zmajstrować tak kapitalny sound.
Brzmienie, kompozycje, jad, złość, energia - wszystko to zebrane razem tworzy krążek, który musi spowodować szybsze bicie serca każdego fana ciężkiego grania. Arch Enemy potrafili ze swojego stylu wycisnąć to co najważniejsze... i nie pytajcie mnie czy to najlepszy album formacji. Nie będę się nad takimi głupotami zastanawiał, skoro muzycy jak z rękawa rzucają takimi petardami jak "The Last Enemy", "Blood On Your Hands" czy "Rise Of The Tyrant". Podsumowując, zdecydowanie jeden z najlepszych albumów ubiegłego roku, ocena więc będzie odpowiednia.
Krzysiek / [ 26.02.2008 ]
! Kup Płytę !
www.mystic.pl
|