Virgin Snatch uchodzi nie bez powodu za gwiazdę naszej sceny thrash metalowej. Prawdę mówiąc, dziwić się temu nie można, wszak tak doświadczeni muzycy poparci odpowiednią wytwórnią musieli po prostu szybko "wystrzelić". W zasadzie od "Art Of Lying" nie ma się o cokolwiek do Virgin Snatch przyczepić, z każdym kolejnym materiałem jest lepiej i za to należy tylko pochwalić. Wraz z "In The Name Of Blood" muzycy jednak dość wysoko zwiesili sobie poprzeczkę. Nowy album to swoista próba dla tej krakowskiej kapeli, tym bardziej, że składu z poprzedniego wydawnictwa utrzymać się nie udało.
No właśnie, nowym w kapeli jest... Novy, muzyk którego zapowiadać specjalnie nie trzeba. Facet pojawił się w zespole i od razu postawił na swoim, no ale o tym nieco później. Poza Novym wszystko zostało po swojemu. Muzyka na "Act Of Grace" też w zasadzie daleko od "In The Name Of Blood" nie odjechała. Dalej mamy tutaj kawał solidnego napierdalania, że się tak moi drodzy wyrażę.
Największe różnice w porównaniu z poprzedniczką, słychać chyba w warstwie wokalnej. Zielony popracował przez te dwa dwa lata dzielące oba albumy naprawdę solidnie, w jego wokalizach po prostu czuć różnicę. Wściekłych growli jest jakby więcej, czystych, naprawdę świetnych wokali również. Oba te elementy są świetnie zbalansowane. Zielony umiejętnie dawkuje zarówno te agresywne i bardziej melodyjne partie. Do jego angielskiego też nie sposób się przyczepić, nawet w wolniejszych i bardziej "śpiewnych" partiach czuć zmianę, na plus oczywiście.
Jeżeli rozkładamy muzykę z "Act Of Grace" na czynniki pierwsze, wypada powrócić do Novego. Partie tego faceta to najlepsze basy jakie słyszałem od dawna. Inna sprawa, że uwielbiam płyty gdzie instrument ten jest dość dobrze słyszalny. Nie mówię, że wszyscy mają brzmieć jak D.D. Verni, ale dobrze nagrany bas potrafi świetnie dociążyć brzmienie, nadać muzyce odpowiedniego groove'u. "Act Of Grace" pod względem brzmienia to klasa sama w sobie, zresztą nazwisko braci Wiesławskich chyba mówi wiele.
Miałem nie pisać o poszczególnych numerach, przy "It's Time" po prostu trzeba się jednak zatrzymać. Wszak to kawałek specjalny, poświęcony tragicznie zmarłemu Witoldowi "Vitkowi" Kiełtyce z Decapitated. Gościnnie, rozdzierającą serce solówkę zagrał tutaj brat zmarłego Wacław "Vogg" Kiełtyka... martwa cisza i Zielony wykrzykujący "Every breath can be the last", magiczny, niesamowicie piękny moment. "It's Time" po prostu ocieka smutkiem. W obliczu śmierci Aleksandra "Olassa" Mendyka nabiera niestety jeszcze większej głębi... bez wątpienia kompozycja genialna. Wszyscy jednak chcielibyśmy wierzyć, że życie nie będzie dawało Zielonemu i spółce kolejnych inspiracji...
Krzysiek / [ 02.01.2009 ]
! Kup Płytę !
www.mystic.pl
|