"Siege Perlious" jest albumem, od którego zaczęła się moja przygoda z Kamelot, a dla tego zespołu pierwszym krążkiem w nowym składzie (z Khanem na wokalu i Grillo na perkusji). Poprzez tą płytę grupa mogła wreszcie zaprezentować i wypróbować możliwości nowych członków, oraz wprowadzić coś nowego do dotychczasowego modelu kompozycji.
Każdy, kto choć trochę orientował się w dotychczasowej sytuacji Kamelot (a niewielu takich było), oczekiwał zmian. Były one możliwe dzięki wprowadzeniu wysokiego, powermetalowego głosu (poprzedni wokalista - Mark Vanderbilt posiadał zachrypniętą barwę, kojarzącą się raczej z klasyką hard - heavy, która niespecjalnie przypadła mi do gustu), oraz wymianie poprzedniego, nieciekawego perkusisty na młodego chłopaka (Casey Grillo), który, jak się potem okazało, talentem dorównał nawet takim postaciom jak Alex Holzwarth (nawet ich styl jest trochę podobny - obydwaj nawalają w bardzo szybkim tempie). Roszady w składzie doprowadziły w konsekwencji do ewolucji muzyki Kamelot w stronę melodyjnego Power Metalu, czyli osiągniecie tego, co próbowano stworzyć już na poprzednich dwóch albumach.
Po wstępie przychodzi wreszcie czas na posłuchanie, co oferuje nam nowy twór Kamelot. Niestety, pierwsze wrażenie po wrzuceniu płytki do odtwarzacza i odpaleniu jej jest co najmniej nieciekawe. Przelatując przez kolejne kompozycje nie czuje się tego czegoś, co pozwala zachwycać się jakąkolwiek muzyką. Utwory dość mocno biją monotonią, także do wykonania i ogólnego brzmienia można mieć zastrzeżenia. Całe szczęście po n - tym przesłuchaniu płyty zaczyna coś docierać, wreszcie udaje się rozróżnić poszczególne melodie i przynajmniej trochę zagłębić w treść płyty. Rozpoczynającym ją kawałkiem jest "Providence", który po przyzwyczajeniu się do ogólnej atmosfery płyty, okazuje się nawet niezły. Fajnie zaaranżowany klimat, tekst, oraz metrum 3 dają mu trochę niepowtarzalności. Jego minusem, tak jak z resztą większości kawałków jest niestety wokal Khana. Wokalista ten niewątpliwie ma talent i dysponuje dość ciekawą barwą głosu, lecz wychodzi to dopiero na "The Fourth Legacy" i kolejnych płytach. Na "Siege Perlious" wydaje się on zlewać z "szarymi" kompozycjami. Podobnie dzieje się z solówkami Thomasa Youngblooda, które, okazują się całkiem niezłe, o ile zdoła się je wyłapać. Następny kawałek "Millenium", wraz z czwartym z kolei "Expedition" wypadają moim zdaniem słabo. Wydają się być trochę żywsze niż "Providence", lecz ja nie zauważyłem w nich wiele rzeczy godnych uwagi. - ot takie po prostu przeciętniaki. Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku "King's Eyes". Jeśli ktoś popatrzy na tą płytę pod kątem ewolucji stylu Kamelot, to znajdzie w nim pierwowzór dla najlepszych kompozycji zespołu, dla przykładu: "Nights Of Arabia", "Wings Of Despair" czy nawet dla niektórych szybszych kawałków z "Epica". Dla mnie, obok "Parting Visions" i "Once A Dream" jest to najlepsza kompozycja z płyty, gdyż niesie ze sobą choć trochę energii, i posiada całkiem fajny refren oraz charakterystyczne dla późniejszych utworów grupy, tworzące epicki klimat zwolnienie. Kolejna na płycie jest ballada "Where i Reign" - i ją polecam tylko fanom ciężkiego, klimatycznego grania, gdyż osoby nie lubiące takiego stylu mogą po prostu zasnąć. Obiektywnie kawałek ten jest nienajgorszy, tyle, że mnie akurat zanudził. Kompozycje "Rhydin" i "Irea", także nie prezentują niczego genialnego, ale po wsłuchaniu się w płytę nie powinny już przeszkadzać. Na koniec napiszę o wspomnianych już wcześniej "Once A Dream" i "Parting Visions". Jak napisałem te utwory najbardziej przypadły mi do gustu. Pierwszy z nich jest dosyć spokojną balladą, z fajną melodią i, dla mnie genialnym, krótkim solo na gitarze akustycznej. Po przyjrzeniu się późniejszym dokonaniom Kamelot, wprowadza nas chociażby do "Don't You Cry", "Glory" czy "Wander". "Parting Visions" jest natomiast typowym, szybkim i melodyjnym powermetalowym utworem, i moim zdaniem wyprzedza pozostałe kompozycje właśnie dynamiką, której brakowało reszcie płyty. Mimo, iż patrząc obiektywnie jest to co najwyżej utwór średni, często do niego wracam, i słuchanie "Siege Perlious" zaczynam zawsze od niego. Nienajlepiej niestety wypadł kończący płytę, instrumentalny utwór "Siege". Prócz kilku ciekawszych motywów (m.in. solówki Tore Ostby'ego na gitarze akustycznej ) całość pozostaje jednak bez echa, i dlatego najczęściej kończę słuchanie na "Irea", lub nawet "Once A Dream".
Po przejściu przez płytę standardowo czas na stronę techniczną i wykonanie utworów. Na pierwszy ogień idzie gitara, która brzmi nawet nieźle (kilka fajnych riffów i solówek). Dużym plusem jest perkusja. Casey wprawdzie nie miał jeszcze możliwości pokazać swojej szybkości i techniki, lecz w porównaniu do "Eternity" i "Dominion" bębny brzmią tu lepiej. Minusem jest za to, jak już wspomniałem, wokal Khana, który tylko pogłębia wrażenie nudy, oraz klawisze Davida Pavlicko, których nie ma wiele, i w dodatku wydają się brzmieć banalnie. Największym minusem od tej strony jest jednak budowa utworów. Widać, że piszący większość materiału Thomas dopiero próbował się w pisaniu takiej muzyki, a niestety nudne kompozycje przyćmiły i dały fałszywy obraz prawdziwych umiejętności muzyków.
Podsumowując album trzeba obiektywnie przyznać, że nie jest on dobry. Jednakże, jeśli popatrzymy na niego jako na pierwszą próbę danego stylu, jak na nasionko , z którego dopiero rozwija się roślina, "Siege Perlious" jest albumem ważnym. Pozwolił on na dopracowanie stylu i poprawienie błędów w kompozycjach, i należy pamiętać, że bez niego nie było by "The Fourth Legacy" i późniejszych dzieł. Niektóre kawałki z płyty mogą się podobać i wskazują na dobre tendencje w rozwoju muzyki Kamelot. Płytę tą mogę polecić jedynie fanom Kamelot, i ewentualnie osobą, które nie słyszały albumów późniejszych, gdyż jeśli przyzwyczają się do stylu "Siege Perlious" ,a następne albumy będą dla nich tylko miłym zaskoczeniem (tak było w moim wypadku). Co do reszty jest duża szansa, że płyta nie będzie się podobać jako nudna, i w stosunku do nowszych płyt Kamelot, będąca cofnięciem w rozwoju.
I.R. / [ 28.04.2004 ]
|