01. Faster than the Flame
02. Beast of Gévaudan
03. Dancing with the Dead
04. Varcolac
05. Alive or Undead
06. Blood for Blood (Faoladh)
07. Glaubenskraft
08. Call of the Wild
09. Sermon of Swords
10. Undress to Confess
11. Reverent of Rats



Pandemia może i rzuciła ludzkość na kolana, ale nie była jednak w stanie powstrzymać Wilkołaków z Saarbrϋcken. 16 czerwca 2021 roku niemiecki Powerwolf powrócił z następcą albumu "The Sacrament of Sin". Po drodze mieliśmy co prawda zabawy z coverami ("Metallum Nostrum") i orkiestracjami ("The Symphony of Sin"), no ale nie oszukujmy się: wszyscy czekali na mięso, a więc zupełnie nowe kompozycje. Czy Wilkołaki dalej są żądne krwi, a może przez ten czas udało się je udomowić? Czy bezlitośnie rozrywają na strzępy swoje ofiary, a może ubrane w smoking podają do stołu drinki i przystawki?

Rozpoczynający się chórami i orkiestracjami, szybko wpadający w ucho "Faster than the Flame" pokazuje, że Powerwolf nie zapomniał jak się pisze przeboje. Co zresztą zaraz udowadnia kolejnymi numerami: na "Call of the Wild" jest niezwykle melodyjnie i w zasadzie każdy kawałek (no, może poza "Reverent of Rats" i "Sermon of Swords") spokojnie mógłby pełnić rolę wiodącego singla. Świetnie zaśpiewany, posiadający potężny refren "Dancing with the Dead" już znacie, ale co powiecie np. na inspirowany irlandzkim folkiem, skoczny "Blood for Blood"? Albo "Undress to Confess", swoim nieco niepoważnym tekstem przypominającym "Resurrection by Errection"? A może cięższy, marszowy wręcz "Varcolac" lub epicki, śpiewany w całości po niemiecku "Glaubenskraft"? Jest w czym wybierać, choć miejscami pojawia się jednak gdzieś z tyłu głowy uczucie déjá vu. Wybrany do promocji albumu "Beast of Gévaudan" przypomina Sabaton i ichnie "Fields of Verdun", a w podniosłym "Alive or Undead" aż czekałem na to, by Attila zaśpiewał o tym, "gdzie udały się dzikie wilki".

Jako że rozpocząłem segment narzekań, to nie mogę też nie wspomnieć o dość przeciętnych solówkach. O ironio, najlepszym wioślarskim popisem jest ten z najsłabszego kawałka, a więc "Reverent of Rats" (który moim zdaniem powinien znaleźć się w trackliście znacznie szybciej). W ogóle gitara na "Call of the Wild" coraz bardziej spychana jest przez klawisze w kierunku tła: bardzo często jej partie są albo podbijane, albo wręcz przebijane przez orkiestracje Schlegela. Efekt końcowy może nie jest zły, ale jak się porówna nowe dzieło z takim "Blood of the Saints", to czerwona lampka zaczyna się zapalać. Boję się tego, że Powerwolf pójdzie śladem Sabaton, tym bardziej, że jak się stanie z boku i przestanie zwracać uwagę na te piekielnie przebojowe refreny, to szybko zorientujemy się, iż niemal wszystkie kawałki... zbudowane są według jednego szablonu. Mamy więc Trójcę Świętą w postaci zwrotki, bridge'u i refrenu, którą powtarzamy, a pod koniec łamiemy to wszystko krótkim fragmentem do pośpiewania czy klaskania na żywo. I tak kopiuj i wklej.

Nie zrozumcie mnie źle: "Call of the Wild" to nie jest zły album. Przeciwnie, oddani fani Powerwolf znajdą na nim wszystko co, za co kochają tę grupę - jeśli spodobały Wam się poprzednie dzieła Wilkołaków, to i najnowsze na długo zagości w Waszym odtwarzaczu. I tyle. To po prostu zestaw większych lub mniejszych przebojów - jest co pośpiewać, jest do czego nóżką potupać. Ja chciałbym jednak czegoś więcej: chciałbym więcej szaleństwa, więcej eksperymentów, więcej krwi... Chciałbym, żeby muzycy mnie zaskoczyli. Tutaj bowiem wszystko jest takie... od linijki. A ja lubię jak niekiedy trafi się krzywa linia.

Dancing With The Dead:



Tomasz Michalski / [ 27.09.2021 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =








Powerwolf
Call of the Wild

Napalm Records - 2021 r.




6/10




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!