01. Eye Of The Witch 02. The Trial (Chambre Ardente) 03. Burn 04. Two Little Girls 05. Into The Convent 06. Father Picard 07. Behind These Walls 08. The Meetings 09. Insanity 10. 1642 Imprisonment 11. The Curse
"Nic lepszego nie nagrał i nie nagra" - te słowa mogłyby być całą recenzją "The Eye" Mistrza Horroru. Ale na łatwiznę nie pójdę, bo o swoich ulubionych krążkach lubię się rozpisywać. A to dzieło Kinga Diamonda niewątpliwie jest jednym z moich ulubionych albumów. Już na wstępie napiszę, że to od tej płyty zacząłem swoją znajomość z twórczością ojca chrzestnego metal opery. Zaczęło się tak jak to często bywa. Album posłuchałem przez internet, przypadł mi do gustu, a chwilę potem w moje ręce dostała się oryginalna płyta "Abigail II". I katowałem kontynuację "Abigail" tak mocno, że zapomniałem o "The Eye". Jednakże po pewnym czasie natrafiłem na album, od którego zaczynałem. Nie zastanawiając się ani chwili, zdecydowałem się na kupno. Po dwóch przesłuchaniach całej płyty, wszystko było dla mnie jasne. Szósty longplay Kinga jest jego najlepszym.
"The Eye" znacząco różni się muzycznie od wcześniejszych płyt zespołu. Przede wszystkim bardzo dużą rolę odgrywają klawisze, które nadają albumowi niesamowitego klimatu. Słychać je praktycznie w każdym utworze, począwszy od pierwszego, skończywszy na ostatnim. Także lider kapeli śpiewa inaczej. Powiem więcej: śpiewa najlepiej w karierze. O ile na "Abigail", jego wokal nie był jeszcze do końca przez niego opanowany, to trasy koncertowe i nagrywanie kolejnych płyt dały mu doświadczenie. Warte wspomnienia jest też to, że o ile na dwóch wcześniejszych płytach King opisywał historię z punktu widzenia głównego bohatera, to na "The Eye" usłyszymy go w roli narratora. O ile na płytach takich jak "Conspiracy" czy "Abigail", motywem przewodnim są historie autorstwa Króla, to "The Eye" opowiada prawdziwą historię. Jednakże i ona mrozi krew w żyłach. Możliwe, że najbardziej ze wszystkich, które przez lata zdążył opowiedzieć nam Diamond. Niewykluczone, że to właśnie z powodu jej autentyczności. Każde nazwisko które pojawia się w tekstach jest prawdziwe, a jeżeli dobrze poszukamy, to w internecie znajdziemy informacje na temat osób, które w opowieści Kinga są głównymi bohaterami.
Petersen historię zaczyna opowiadać popijając wino w letnią noc podczas utworu "The Eye Of The Witch". Jak już pisałem tutaj po raz pierwszy słychać instrumenty klawiszowe, które nigdy wcześniej nie były aż tak wyeksponowane. Owszem na "Them" i "Conspiracy" można było je już bardziej usłyszeć, ale sam King Diamond ostatecznie nie był zadowolony z finalnego efektu. Dlatego też na najnowszym albumie kompilacyjnym "Dreams Of Horror" w "The Invisible Guests" klawisze są zdecydowanie lepiej słyszalne. Ale wróćmy do "The Eye". Tak więc Mistrz Horroru popija sobie wino i zaczyna snuć opowieść. Historia ta zaczyna się w XVII wiecznej Francji. Są to czasy w których Kościół Katolicki miał ogromną władzę, a Święta Inkwizycja tępiła czarownice i osoby podejrzane o kontakty z demonami. O czary podejrzana zostaje Jeanne Dibasson, która przesłuchiwana jest podczas procesu. To wszystko dzieje się podczas "The Trial". Mała głowa do tego co w tym numerze wyprawia King... śpiewa na trzy głosy. Król wcielił się w rolę oskarżonej kobiety, sędziego i narratora. Ale jakże mistrzowsko to robi! Głoś sędziego La Reymie brzmi niesamowicie przekonująco, charyzmatyczny wokalista idealnie śpiewa jego partie. Rzekomą czarownicę posłano na tortury dzięki którym ma przyznać się do winy. Niestety kobieta nie przekonuje sługi Boga (bo tak się dumnie określił La Reymie) i kończy na stosie.
Diamond śpiewa o tym w energicznym i przebojowym "Burn". Zawsze przy momencie "They Say The Devil Is Here Tonight" mam ciary na plecach. Jednakże egzekucja nie przebiega standardowo. Na niebie pojawia się błyskawica, a naszyjnik Jeanne podnosi się z jej piersi i uderza ją w oko. Rano w miejscu gdzie skonała czarownica, bawią się dwie dziewczynki ("Two Little Girls"). Jedna z nich w popiołach znajduje wisiorek, który był własnością Dibasson. Obydwu przedmiot ów się bardzo podoba i zaczynają się o niego kłócić. Jedna z nich spogląda na niego i pada na ziemię martwa. Nie wiemy ile czasu mija od tego nieszczęśliwego wypadku (zapewne dość mało zważywszy, że sędzia urodził się w 1625 roku, a historia "The Eye" kończy się w 1642), ale w "Into The Convent" młoda zakonnica Madeleine przybywa do zakonu. Na miejscu wita ją ojciec David, który postanawia wykorzystać nowicjuszkę. W nocy Madeleine na podłodze znajduje ten sam wisiorek, o który kłóciły się dziewczynki - Oko. Nie wie czemu, ale postanawia go założyć. Następnego dnia umiera ojciec David, który również spojrzał w Oko. Na jego miejsce przychodzi inny duchowny - ojciec Picard. Nowy duszpasterz już na wstępie zapowiada duże zmiany, które zamierza wprowadzić w klasztorze. Wybiera cztery zakonnice i podaje im wino. "Father Picard" to niewątpliwie utwór bardzo mocny, który może konkurować z największymi klasykami Diamonda.
King kontynuuje opowieść w "Behind These Walls", który opisuje wahania Madeleine. Po spożyciu wina, młoda zakonnica zaczęła czuć się dziwnie, słyszała też niepokojące krzyki w nocy. Zaczyna się zastanawiać, co tak naprawdę dzieje się w klasztorze, który po przybyciu ojca Picarda stał się miejscem dziwnym. Wyjaśnienia otrzymujemy już w kolejnym numerze - "The Meetings". Picard okazał się być okultystą, który do wina dodaje narkotyki. Pod ich wpływem, niczego nieświadome siostry są jego marionetkami. Na czarnych mszach Picard i dwóch innych księży składają ofiary z ludzi. Pomyślcie sobie, że to działo się naprawdę... Tak czy inaczej dalej mamy piękny, przemyślany utwór instrumentalny "Insanity". To miły odpoczynek od strasznych opowieści Kinga. Ale po tym przerywniku następuje "1642 Imprisonment". Jak się okazuje w 1642 roku uczestnicy czarnych mszy ojca Pickarda zostają osadzeni w więzieniu. Sam sadysta wkrótce umiera, a oszalała Madeleine w więzieniu odnalazła wolność. "The Eye" wieńczy wspaniały i mój ulubiony "The Curse". Zastanawiacie się pewnie co się stało z Okiem Wiedźmy? Jego moc przejął King Diamond, który informuje nas o tym, że zna nasze myśli, nawet jeżeli nas nie widzi. Idealne zakończenie perfekcyjnej płyty.
"The Eye" to dla mnie absolutna świętość i pokaz geniuszu Kinga Diamonda. Pomimo, że to nie on jest autorem historii to jest ona świetna, może nawet najlepsza ze wszystkich. Jak już pisałem wydarzenia o których śpiewa nam Król Horroru na "The Eye" są prawdziwe. Jeanne naprawdę została spalona żywcem, a ojciec Picard organizował okultystyczne spotkania przy pomocy nafaszerowanych narkotykami zakonnic. Myślę, że bez tak dobrze wyeksponowanych klawiszy ten album byłby znacznie gorszy. Na szczęście to najlepsze co Diamond nagrał. I nie piszę tego przez sentyment. O "The Eye" zapomniałem na wiele miesięcy. Jeszcze na początku nie byłem jakoś związany z tym albumem. Piszę to, bo na żadnym innym krążku Kim Bendix Petersen nie wytworzył takiego klimatu. To bardzo dojrzała płyta. Co ciekawe - każdy utwór jest inny i już po kilku przesłuchaniach pamięta się, jak brzmi (o połowie utworów z "Them" się tego powiedzieć nie da), ale mimo to album jest bardzo spójny, a jego słuchanie porównać mogę do czytania książki. A co z Okiem? Czy istniało naprawdę? Tego nie wiem. Ale ponoć w każdej legendzie jest ziarnko prawdy...