Christofer Johnsson po raz kolejny wykombinował sobie coś, czego nikt inny wcześniej nie próbował. Tym razem wymyślił sobie płytę z coverami, a na tapetę wziął francuskie piosenki pop z lat 60/70-tych. Tak w skrócie wygląda koncept płyty "Les Fleurs Du Mal". Tak, tak... od razu rozwiewam wątpliwości (jeśli ktoś jakieś ma) - tytuł nie jest przypadkowy, bo cała płyta jest zaśpiewana po francusku. Cały pomysł na ten album nie przypadł do gustu grubym szychom z Nuclear Blast Records (Therion ma z nimi podpisany kontrakt płytowy) i Christofer był w kropce. Na szczęście nasz zaradny Krzyś postanowił zrobić to po swojemu. Wziął spory kredyt z banku, dołożył swoich oszczędności, odkupił "kontrakt" z wytwórni i wydał album na swoją rękę. Oczywiście w takim przypadku nie było mowy o typowej dystrybucji, ale i na to znalazł się patent. Lider zespołu Therion zapowiedział (i tak też uczynił), iż przed i po każdym koncercie będzie stał w sklepiku i osobiście sprzedawał nową płytę. Oczywiście każdy egzemplarz jest z własnoręcznym autografem... Muszę przyznać, że na krakowskim koncercie kolejka (szczególnie po show) nie miała końca. Z tego co Johnsson mówił, to sam spokojnie osiągnie poziom sprzedaży płyty "Sitra Ahra". Można? Można.
Uff... sporo tych "technicznych" informacji, ale przyznać trzeba, iż sytuacja jest niestandardowa. Ok, od teraz tylko o muzyce zawartej na "Les Fleurs du Mal". A ta jest po prostu wyśmienita! Therion przyzwyczaił, że na kolejnych wydawnictwach poniżej pewnego poziomu nie schodzi. To jest wielki zespół, z liderem obdarzonym niebywałym zmysłem i wizją. Czego się on nie dotknie to przekuwa to we wspaniałe dźwięki. Dokładnie tak samo jest tym razem. To co Christofer zrobił z tymi francuskimi "pioseneczkami" to po prostu poezja. Brzmi to cudownie i pięknie. Na YouTube bez problemu można posłuchać oryginałów i wrażenie wtedy jest jeszcze większe.
Dodatkowym plusem jest język francuski. Dodaje on zmysłowości, polotu i takiej niebywałej lekkości. A jeszcze koniecznie muszę dodać, że ta płyta jest cudownie zaśpiewana. Tutaj należą się wielkie słowa uznania szczególnie dla wokalistki Lori Lewis i tych gościnnie śpiewających (Mari Paul i Johanna Naila) - to co babeczki wyczyniają to ja nie mam pytań. Coś pięknego. Bez znaczenia, czy mamy jakiś bardziej rozpędzony numer jak "Poupee de cire, pouppe the son", czy bardzo zmysłowy "La Maritza". Wokale przyprawiają o dreszcze na całym ciele. Zresztą panowie Thomas Vikström i Snowy Shaw (gościnnie w dwóch numerach) też stanęli na wysokości zadania i nie odstają od swoich koleżanek. Tak pięknie zaśpiewanej płyty to moje uszy chyba jeszcze nie słyszały...
Muzycznie to oczywiście mamy Therion jaki znamy z poprzednich płyt. Oczywiście przeważają wolne tempa, bo spokojne utwory są w większości. Jednak w żaden sposób to nie przeszkadza, gdyż pomimo tego "spokojniejszego" grania nie ma mowy o jakiejkolwiek nudzie. To jest Therion i tego się trzymajmy. Oczywiście są momenty w których ta muzyka nabiera rumieńców i zespół pokazuje bardziej dynamiczne oblicze. Taki "Je n'al besion que de tendress" to całkiem rozpędzony kawałek. Podobnie jak wspomniany już "Poupee de cire, pouppe the son", który jest nagrany w dwóch wersjach. Cały album zrobił na mnie olbrzymie wrażenie i słucham go z olbrzymią przyjemnością. Pierwsze dwa-trzy odsłuchy to była pewna "walka z materią", ale od początku miałem przekonanie, że to jest kapitalny materiał. Kolejne - to już był totalny odjazd...
Therion po raz kolejny nagrał niebanalny album. Nie boje się powiedzieć, iż genialny. To nie jest muzyka napisana na kolanie, to nie jest kolejna płyta wydana dla własnego widzimisię. O nie. "Les Fleurs du Mal" to jest zjawisko, coś co już więcej się nie wydarzy. Podobna sytuacja jak z albumem "Theli". Tutaj mamy trochę inną skalę bo album z 1996 roku wyprzedził swoją epokę. A teraz mamy "tylko" nietypowe covery. Ta płyta mnie powala od początku do końca. Słucham jej, słucham i nie mogę się nasłuchać. Oznacza to ni mniej ni więcej, że mam do czynienia z wybitnym materiałem. Christofer Johnsson po raz kolejny pokazał, że jest muzycznym wizjonerem i geniuszem. Tylko i aż.
Piotr "gumbyy" Legieć / [ 04.02.2013 ]
|