01. The Leaf on the Oak of Far 02. Tuonela 03. Leviathan 04. Die Wellen der Zeit 05. Aži Dahāka 06. Eye of Algol 07. Nocturnal Light 08. Great Marquis of Hell 09. Psalm of Retribution 10. El Primer Sol 11. Ten Courts of Diyu
Lewiatan to taki legendarny potwór morski, który był wspominany już w Starym Testamencie. Natomiast "Leviathan" to 17 studyjna płyta formacji Therion. Po ambitnym dziele "Beloved Antichrist" który trwał ponad trzy (!) godziny mamy powrót do form prostszych i mniej złożonych. Na tyle, że momentami pojawia się wrażenie, że zespół ucieka z metalowej szufladki. Ale to przecież jest Therion i w tym zespole nie ma nic stałego, prawda?
Prawda jest taka, że jak Pan Krzyś (Christofer Johnsson) coś sobie obmyśli, to nie ma opcji, że tego nie nagra. Tak było w połowie lat 90-tych z albumem "Theli" gdy wytwórnia nie chciała wyłożyć kasy na takie "symfoniczne fanaberie". Płyta z coverami francuskich piosenek z lat 60-tych? Proszę bardzo - mamy "Les fleurs du mal". Metalowa opera, która trwa trzy godziny? "Beloved Antichrist" i dziękuję Państwu za uwagę. Teraz mamy album "Leviathan" i co tym razem Christofer wymyślił? Ano zebranie przeróżnych mitów z całego świata i upakowanie ich do... no właśnie. Tutaj do końca nie wiem jaki jest zamysł, bo ta płyta jest zapowiedziana jako pierwsza część trylogii. Żeby było ciekawiej - każda z nich ma być różna stylistycznie. Ta pierwsza miała być (i jest) mocno przebojowa i przystępna, ta zaplanowana na 2022 rok ma być melancholijna i zdecydowanie mroczna. Rok 2023 ma przynieść płytę bardziej eksperymentalną i mocno folkową - cokolwiek to oznacza. "Leviathan" ma być częścią większej całości i jego ostateczny odbiór może trochę się zmienić. No ale na dzisiaj mamy tyle, co mamy. Przyjrzyjmy się więc tym kompozycjom, które otrzymaliśmy.
Nie da się ukryć, że na tym albumie jest sporo lekkości i momentami całe te orkiestracje i operowe zaśpiewy dominują nad całością. Są utwory, w których nie ma w zasadzie metalowych riffów, albo są one mocno ukryte w miksie. Weźmy taki "The Leaf on the Oak of Far" który otwiera album - jest lekko, zwiewnie i w refrenach zupełnie nie uświadczymy gitar. "Die Wellen der Zeit" to mega nastrojowa ballada, która snuje swoją opowieść w sposób bardzo spokojny, wręcz filmowy. Jeśli chodzi o filmowość, to idealnym przykładem będzie "Nocturnal Light" ten numer jest przecież żywcem wyjęty z jakiegoś filmu fantasy. Świetne orkiestracje, piękny kobiecy głos w zwrotkach i refren w którym można się zakochać, albo go szybko przewinąć z uczuciem żenady. Ja jednak wybieram opcję numer jeden. Ale fakt, że w tym kawałku gitar jest tyle, co kot napłakał.
Oczywiście powyższe przykłady nie oznaczają, że to granie jest do bani. Co kto lubi, ale ja akurat wielbię Therion za rozmach, fantazję i za muzyczną wizję. Nie przeszkadza mi fakt, że czasami jest mało metalowo. A jeśli chodzi o bardziej tłuste kąski, to też znajdziemy tutaj coś dla siebie. "Aži Dahāka" to całkiem solidna galopka do przodu. A jak komu mało, to zapraszam do tańców przy "Great Marquis of Hell" w którym mamy fajne linie wokalne i przyjemną motorykę. Co do wokali, to trzeba przyznać, iż jest tutaj "na bogato". W "Psalm of Retribution" mamy świetny duet Lori Lewis & Mats Levén - klasa. To najcięższy numer na płycie i te wokale robią kapitalną robotę. Świetny też jest gościnny występ Marco Hietali w kompozycji "Tuonela". Obok niego dwa inne głosy: Thomas Vikström i Taida Nazraić i to trio wygrywa wokalnie na tym albumie. Do tego świetna muza i to jest jeden z moich ulubionych kawałków na tej płycie.
Album zamyka epicko-filmowy "Ten Courts of Diyu" ponownie oparty na świetnych wokalach i orkiestracjach. I ta kompozycja doskonale podsumowuje cały wcześniejszy materiał. Jest dosyć zwiewnie, dosyć epicko z dużym udziałem orkiestracji. Do tego kapitalne wokale i nieznaczny udział gitar. Czy to dobrze, czy to źle? Każdy musi sobie sam odpowiedzieć. Ja zupełnie nie mam z tym problemu, żeby wraz z Therionem przenieść się do tej krainy łagodności. Są dni i chwile, że taka spokojniejsza i wręcz wyciszająca muzyka jest niezbędna i "Leviathan" w takich chwilach sprawdzi się na 100%. Bo to jest całkiem dobra muzyka. Spokojniejsza i właśnie bardziej wyciszająca, niż gnająca do przodu. I ja to kupuję w całości. Słucham dosyć często i mam z tego słuchania sporo frajdy. A przecież o to właśnie chodzi.