Długo się zastanawiałem w jakiej formie zrecenzować nowy krążek Therion... a właściwie dwa nowe krążki Therion. Raz chciałem to zrobić w dwóch osobnych recenzjach, innym razem w jednej, nie rozbijając tego materiału. Koniec końców stanęło na jednej. Niby "Lemuria" i "Sirius B" to albumy, które trochę się różnią ale sprzedawane są w jednym, pięknie wydanym digipacku także chcąc nie chcąc traktować je trzeba jako całość. Może nie są ze sobą specjalnie powiązane, w jakiś sposób na siebie wpływają ale fakt jest faktem że to podwójny album. No ale starczy tych dywagacji, przechodzimy do sedna sprawy.
Prawdę mówiąc nie wiem czemu "Lemuria" i "Sirius B" leżały u mnie na półce dość długo. Przed warszawskim koncertem posłuchałem "Secret Of The Runes" i to chyba miało największy wpływ. Akurat ten krążek Therion nie przekonuje mnie zbyt mocno. Wszystko zmieniło się już po 10 minutach koncertu. Już wtedy wiedziałem, że pierwszą rzeczą, którą zrobię po powrocie będzie solidne przestudiowanie obu płyt. Tak też się stało, jako pierwsza w moim hi-fi znalazła się "Lemuria".
Jeszcze przed przesłuchaniem pierwszego numeru przypomniałem sobie plotki iż Therion miał wrócić do korzeni. Po wysłuchaniu całego albumu już wiem, że rewolucji nie ma ale muzycy zespołu umiejętnie wykorzystali swoją dotychczasową twórczość. "Typhon" wita nas naprawdę niezłym riffem, potem pojawiają się chóry. Niby wszystko wporządku. Utwór rozwija skrzydła, dochodzimy do refrenu i... słyszymy growle Christophera Johnssona!!! Przyznam szczerze, że naprawdę mnie to rozwaliło. Numer dzięki temu nabrał kopa, agresji, energii. Takiej jazdy Therion nie serwował już dawno. Warto wspomnieć również o słyszalnych elementach heavy metalowych. Jest tutaj dobra melodia, odpowiednia motoryka numeru i niezłe solo. "Typhon" przeleciał a ja już byłem kupiony. Kolejny "Uthark Runa" również nie pozostawił złudzeń. Numer jasno i wyraźnie nawiązuje do tego co Therion robił na "Theli". Pojawia się... Piotr Wawrzeniuk a pod koniec numeru Mats Leven. Szczególnie ten drugi wokalista okazał się dla mnie nie lada niespodzianką, zawsze uwielbiałem heavy metalowe zagrywki w Therion, zawsze świetnie słuchało mi się "The Wild Hunt" a na "Lemuria/Sirius B" Mats dostał naprawdę sporo rzeczy do zaśpiewania. Jakby tego było mało wspomniane klasyczne zagrywki pojawiają się praktycznie w każdym numerze. Poza tym Therion nadal pozostał sobą, mamy niesamowitą atmosferę, piękne chóry, niekiedy orientalne smaczki i symfoniczny rozmach. Wszystko to idealnie komponuje się z mocnym i dobrym riffem, niezłym solem, świetną melodią. Chwała dla Christophera Johnssona, który ten cały bigos potrafił uporządkować, rozplanować, idealnie ze sobą połączyć. Musiało go to kosztować sporo nieprzespanych nocy i wielkiego zaangażowania. Ręce same składają się do braw.
Pierwszy numer z "Sirius B" rozwalił mnie już na najmniejsze kawałki. Początek "The Blood Of Kingu" zbudowany jest praktycznie według heavy metalowego schematu, z tym, że tutaj refren śpiewany jest przez chóry. Zwrotki to już działka Matsa. Nie mogę w tym miejscu nie napisać iż wokalnie Leven odwalił kapitalną robotę, już na koncercie zrobił na mnie bardzo duże wrażenie, tutaj je jeszcze kilkakrotnie spotęgował. Jego głos idealnie pasuje do tych numerów, mam nadzieję, że zostanie z Therion na dłużej. Wracając do "The Blood Of Kingu" podkład instrumentalny to już klasyczne metalowe łojenie. Jakby tego było mało w drugiej części numeru mamy świetne symfoniczne ozdobniki. Jak się okazuje na "Sirius B" będą one słyszalne zdecydowanie bardziej. Taki Therion naprawdę mi się podoba! Kolejne numery to już mieszanka mocnego i ciężkiego łojenia znanego z "Lemuria" (tych zdecydowanie mniej) i wspomnianych wcześniej symfonicznych, pełnych patosu i niepokojącego klimatu kompozycji. Idealnym przykładem niech będzie tytułowy numer przepełniony posępnym klimatem, kompozycja wiele ma wspólnego z muzyką filmową. Brak wokali, jedyne umiejętne szafowanie melodią i napięciem. Na pozostałych numerach Therion skupia się raczej na budowaniu atmosfery niż szaleńczym pędem do przodu (choć i takie momenty się zdarzają), jakby więcej tutaj chórów niż solowych męskich wokali. Nie chcę przez to powiedzieć, że "Sirius B" jest płytą słabszą od "Lemuria", na pewno jest inna ale w żadnym wypadku słabsza.
Przyznam szczerze, że w kilku słowach nie da się rzetelnie i w całości przedstawić obrazu tych płyt. Na to potrzeba naprawdę sporej długości artykułu. Nie zamierzam Was nudzić przydługimi opisami, inna sprawa, że odkrycie tego albumu to naprawdę świetna sprawa i to pozostawiam każdemu z Was. Uprzedzam jednak od razu, kosztuje to baaardzo wiele czasu. "Lemuria" i "Sirius B" za każdym razem bowiem ukazują nam coś innego, za każdym razem okrywamy w tej muzyce inne niezauważalne wcześniej elementy, no ale czy mogło być inaczej? Przyjrzyjmy się kilku faktom: Christopher Johnsson pracował nad tymi albumami z przerwami 3 długie lata. Muzycy przyznali, że mieli około 55 nowych numerów. Z początku był pomysł wydania trzech krążków. "Lemuria" i "Sirius B" powstały w trzech różnych studiach: Sztokholm - perkusja, gitary, bałałajki, mandoliny, metalowe wokale i większość solowych partii operowych; Praga - orkiestra symfoniczna i 32-osobowy chór; Kopenhaga - organy, melotrony. Sama sesja nagraniowa zajęła... 9 miesięcy. Różne ciekawostki można by podawać jeszcze długo długo, jasnym wydaje się fakt iż Christopher Johnsson i spółka zadbali o brzmienie, jakość i same wykonanie poszczególnych kompozycji w sposób po prostu wyjątkowy. Nieczęsto zdarzają się takie płyty. Wydanie digipack również powala.
Krótko podsumowując to niecodzienne dzieło. Therion na 100% zadowoli wszystkich dotychczasowych fanów. "Lemuria" i "Sirius B" to płyty, które nie sposób po kilku przesłuchaniach poznać, śmiem twierdzić, że ta muzyka jeszcze przez dobrych kilka miesięcy będzie dla mnie małą zagadką. Therion nigdy nie był zespołem, który powalał mnie swoją sztuką, teraz biję się w piersi i przyznaję, że Christopher Johnsson wraz z całym tym metalowym cyrkiem zrobił na mnie ogromne wrażenie. Na pewno duże znaczenie ma tutaj mnogość heavy metalowych zagrywek, które przecież bliskie są mojemu sercu ale pozostała część obu płyt również powala. Nigdy nie spodziewałem się że przy ocenianiu nowego krążka przejdzie mi przez myśl wystawienie maksymalnej oceny. Więcej, długo się nad taką zastanawiałem. Stanęło na 9 choć za rozmach, dbałość o szczegóły, same numery itp. aż prosi się wyżej. Fani spokojnie mogą sobie dostawić jeden punkt. Zatem ja dostawiam.
Krzysiek / [ 20.12.2004 ]
|