01. Heritage
02. The Devil's Orchard
03. I Feel The Dark
04. Slither
05. Nepenthe
06. Häxprocess
07. Famine
08. The Lines In My Hand
09. Folklore
10. Marrow Of The Earth



Najnowsze dzieło Szwedów to ich dziesiąty album w dyskografii, wydany w trzy lata po dobrze przyjętym "Watershed". Ponieważ muzycy Opeth przywiązują dużą uwagę do każdego szczegółu wydawnictw, nietrudno się domyślić, że przerwa pomiędzy dwiema płytami została wykorzystana w stu procentach. Rzeczywiście, płyta sprawia wrażenie dopieszczonej i pełnej niespodzianek. Zwłaszcza, jeśli zatwardziali fani z utęsknieniem czekają na kolejną mieszankę skandynawskiej agresji i progresywnych wstawek, do których sztokholmczycy zdążyli nas przyzwyczaić.

Otwierający album tytułowy kawałek bez trudu mógłby pełnić rolę intro do koncertu fortepianowego jednego z mistrzów instrumentu. Brakuje tutaj co prawda wirtuozerii, ale "Heritage" to swobodne i delikatne zaproszenie do spaceru po muzycznej krainie stworzonej przez Opeth. Na początku tegoż spaceru trafiamy do diabelskiego sadu. "Devil's Orchard" to świetny przykład rasowego progresywnego rocka, z rozedrganymi bębnami i świdrującą powietrze gitarową melodią. Chociaż tony klawiszy w tym utworze mogą wydawać się posępne Mikael Akerfeldt swoim miękkim głosem dodaje otuchy słuchaczowi, zupełnie na przekór tekstowi. Warto zwrócić uwagę na świetny jazzowy przerywnik wyostrzony nieco przesterowanymi gitarami.

Po przeprawieniu się przez sad nadchodzi ciemność, a tym samym zbliża się wieczór. Gitarowe partie na początku "I Feel The Dark" dobrze sprawdziłyby się grane na którejś z południowych plaż przez smagłych, bosonogich gitarzystów - tyle mają w sobie ciepła. Wyraźnie kłóci się to z pochodzeniem ich twórców. Zdecydowane uderzenie chłodu i nocy pojawia się dopiero w trzeciej minucie utworu. Towarzyszy mu ściana klawiszy. Dźwięki wydają się tu znakomicie współgrać z tytułem utworu. Całość świetnie sprawdza się w roli ścieżki dźwiękowej do błąkania się po lesie w świetle księżyca.

Nadszedł wreszcie czas na szybki numer. "Slither" doskonale obrazuje ucieczkę z przerażającego lasu. Teraz czeka nas bieg na oślep przez bezkresne pola w takt energicznej muzyki gitar i w tempie bezlitośnie wybijanym na perkusji. W szalonym pędzie trafiamy więc na plażę, gdzie po raz kolejny opaleni południowcy uspokajają nas przebierając palcami po strunach - w ten sposób zapadamy w sen. Wraz z porannym słońcem, docierają do nas leniwe dźwięki kolejnego "Nepenthe". Nie pozostaje nic innego, jak dalej spacerować samotnie wzdłuż brzegu morza. Zmienne natężenie utworu trafnie oddaje obraz morza, to spokojnego to znów wzburzonego, pieniącego się grzywami fal.

"Häxprocess" to przykład jak w prosty sposób można wykreować tajemniczą atmosferę używając jedynie głosu, gitary oraz cichych dźwięków w tle. Tak dzieje się zanim muzycy Opeth zabierają nas na swój muzyczny okręt zbudowany przy wykorzystaniu całej gamy ich umiejętności. Uroku morskiej podróży bez wątpienia dodaje zabawa ścieżkami pozwalająca niektórym instrumentom uderzać nagle ze zdwojoną siłą. Osobiście słyszę tu ciche echa "A Natural Disaster" Anathemy i jest to niewątpliwa zaleta tego utworu.

Dobijając do brzegu "Famine" zdajemy sobie sprawę, że już zaraz postawimy stopę w jakimś egzotycznym kraju. Wprowadza nas do niego cichy flet w tle, a później arabskie niemal brzmienie bębna. Z czasem pojawia się miejsce dla stonowanego fortepianu i głosu lidera zespołu, którego zresztą z pełnym zaangażowaniem wspomaga cała grupa. Jest tu i miejsce dla arytmicznej gry bębnów autorstwa Martina Axenrota, i dla niepokojącej gry klawiszy. A wszystko to przyprawione subtelną azjatycką nutą, a jednak wciąż znane, zimne i mroczne. Ten ponad ośmiominutowy utwór to prawdziwa perła w koronie. Ciekaw tylko jestem czy uda się Szwedom odtworzyć tą wyjątkową złożoność podczas gry na żywo.
 
Ostatnie trzy utwory na płycie w zasadzie pozbawione są większych eksperymentów. "The Lines In My Hand" to sztandarowy utwór Opeth, chociaż nie pojawiają się w nim (podobnie jak na całym albumie) growl i nisko strojone gitary. Być może nowe, łagodniejsze oblicze zespołu zniechęci fanów. Jednak dociekliwi wiedzą, że Mikael Akerfeldt swoje zamiłowanie do death metalu z pasją realizuje w Bloodbath, do spółki z Martinem Axenrotem.

"Folklore" zwraca na siebie uwagę początkowym gitarowym motywem do złudzenia przypominającym szwedzką ludową melodię zwaną "Hargalaten". Tutaj spacer przypomina łagodne prowadzenie za rękę po brukowanej ulicy starego miasta. Co jakiś czas tylko ktoś podejrzliwie spogląda na nas z mijanych okien. Bardziej dynamiczna część utworu - a zwłaszcza jej przewodnia melodia - z powodzeniem sprawdziłaby się w roli muzyki filmowej.

Zamykający album "Marrow Of The Earth" to kolejny charakterystyczny numer Opeth. Choć tylko gitara rysuje mu kształty, pozostawia na nim jasne punkty, bezbłędnie wskazujące twórcę. Nie może tu być mowy o pomyłce. Smutna, nieco monotonna melodia osadza strudzonego podróżnika we wnętrzu kawiarni nostalgicznie wpatrzonego w okno. Tym samym kończy się spacer.

Dodam tylko, że warto poświęcić tej płycie czas, po to by odnaleźć wszystkie pieczołowicie rozmieszczone na niej dźwięki. Natomiast spragnieni metalowych akcentów z pewnością sięgną po wcześniejsze dokonania zespołu.

Kuba Jaworudzki / [ 16.01.2012 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =








Opeth
Heritage

Roadrunner Records - 2011 r.




8/10




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!