Mało jest obecnie zespołów, które potrafią jeszcze przed premierą albumu zainteresować mnie nim na tyle, abym czekał na nowe wydawnictwo. Może nie ze zniecierpliwieniem, ale z ogromną ciekawością i lekkim hajpem. Jednym z nich jest zdecydowanie Opeth. Szwedzi według mnie nie muszą już nagrywać nowej muzyki. Ich dziedzictwo jest niepodważalne i przynajmniej według mnie, nie muszą nic nikomu udowadniać. Ich najnowsze dzieło pt. "The Last Will and Testament" jest jednak przykładem płyty, której może nie potrzebowaliśmy, ale jak już jest, potrafi zachwycić i idealnie wpisuje się w dotychczasowy dorobek zespołu Akerfeldta. Co ciekawe - wpisuje się idealnie w death-metalowy, jak i prog rockowy styl Opeth.
Single zapowiadały się naprawdę przyzwoicie, szczególnie do gusty przypadł mi "§1", w którym po raz pierwszy od 16 lat usłyszeliśmy Mikaela z powrotem growlującego na nagraniu studyjnym. Ale żeby nie było, nie z tego powodu ten kawałek jest dobry. To Opeth w najczystszej postaci - świetne riffy, wokale no i coś co jest naprawdę gigantycznym motorem tego albumu, czyli gra perkusji. Waltteri fenomenalnie wpasował się w ten zespół. Wszedł tak naprawdę jak do siebie. Żałowałem, że odszedł z Paradise Lost, ale cofam wszelkie żale (już w sumie cofnąłem w 2022, gdy widziałem go z Opeth na żywo) bo widać, że w doomowej stylistyce był on po prostu zduszony. Teraz rozwija skrzydła i robi to w pięknym stylu. Niestety (albo dla niektórych stety), na tej płycie nie ma za dużo przebojowych momentów czy melodii, które zostaną w głowie na dłużej. Jest za to mnóstwo pomysłów, które podczas pierwszych odsłuchów wydawały się dosyć chaotyczne i sprawiały u mnie wrażenie przebodźcowania.
"§2" z potężnym riffem w intrze sprawiło, że przez moment zrobiło się nawet nieco brutalnie. Szkoda, że cały numer nie jest utrzymany w tej stylistyce, ale nie narzekam, to świetny kawałek z genialnym, bujającym riffem w zwrotkach. "§3" znany jako singiel podobał mi się mniej niż otwieracz choć muszę przyznać, że zwrotki są przesmaczne, a cały kawałek po kilku odsłuchach tylko zyskał, zdecydowanie był to dobry wybór na singla. "§4" to świetny numer, który zawiera genialną, seksowną sekcję z solówką na flecie Iana Andersona (Jethro Tull) i jest to rzecz, o której nie tak łato zapomnieć. Wspaniale zostało to wmiksowane w utwór, który przecież nie jest typowym prog rockowym kawałkiem. Ale jeśli chcemy, żeby ktoś ze smakiem wymieszał ze sobą dwa style, dzwonimy do Akerfeldta, który jest mistrzem tworzenia takich mariaży. "§5" to na ten moment chyba mój ulubiony kawałek z tego zbioru - dosyć nieoczywisty, zwrotki widziałbym na "Sorceress", mamy tu super chórki i świetną linię wokalu. Czuję też trochę naleciałości z "Damnation", które momentalnie zmieniają się w metalową jazdę z napędzającym riffem w pierwszej części utworu, ileż tu się dzieje! Słychać tu również udane orkiestracje, w których komponowaniu Mikael wydaje się bardzo rozlubował, co było słychać już mocno na "In Cauda Venenum" oraz przede wszystkim na soundtracku do serialu Clark, którego autorem jest lider Opeth. Ten genialny kawałek wieńczy epickie outro, które przyprawia o ciarki na całym ciele. "§6" to znów kopalnia fantastycznych riffów, szczególnie moment w 2:30 sprawia mi ogromną frajdę, nic tylko machać głową. "§7" to mój wicelider jeśli chodzi o ulubione utwory na "TLWAT". Bardzo lubię mrok i tajemnicę, które niesie ten numer. No i znów zostaliśmy uraczeni pięknym, wręcz hipnotyzującym outro, które mimo że trwa znaczną chwilę, chciałbym, żeby trwało jeszcze choćby minutę dłużej... Zamykający "A Story Never Told" to ballada, która moim zdaniem bez problemu mogłaby ukazać się na poprzednim albumie Szwedów, bardzo mi do niego pasuje. Jest to naprawdę piękna kompozycja, ale nie chwyta mnie tak jak "Isolation Years", "To Bid You Farewell" czy "Burden", które są w moim odczuciu definicją ballady w stylu Opeth.
Podsumowując, bałem się trochę o to wydawnictwo. Uwielbiam "In Cauda Venenum", ale wiedziałem, że Akerfeldt nie nagra znów tego samego albumu, w całej prog rockowej erze tego nie robił i kontynuuje ten kurs. "TLWAT" jest udaną płytą przypominającą mi kombinację "Watershed" z "In Cauda Venenum" właśnie. Gdy już człowiek się oswoi z ilością pomysłów i zmian kontekstów, przegryzie mu się ta płyta, to czerpie się czystą przyjemność z obcowania z nią.