Album ten był moim pierwszym dłuższym zderzeniem z grupą Freedom Call. Zderzenie to poprzedzało tylko kilka piosenek usłyszanych na YouTube, które mnie zaciekawiły. Stąd pierwszy wydany "Stairway To Fairyland" trafił do mojego odtwarzacza, a później wszystko potoczyło się tak szybko, że nie wiadomo kiedy, Freedomsów (bo tak ich nazywam) było słychać w moim domu na okrągło. Ale przejdźmy do debiutanckiego longplaya niemieckiego zespołu.
Pierwsze utwory już mówią wszystko o stylu z jakim będziemy mieli do czynienia przez resztę materiału i w samej dyskografii Freedom Call: melodyjny, potężny power metal pełen glorii, klawiszowych wstawek, sprawnie pracujących gitar zarówno w riffach, jak i tych górnych liniach melodycznych. Oddzielnie należy się wypowiedzieć o lekkim, wysokim, czystym wokalu Christiana Bay'a, który idealnie pasuje do takiej muzyki. Jak większość wokalistów power metalowych, Bay nie udaje schrypiałego twardziela. Śpiewa swoim głosem i czuć, że robi to z wielką swobodą. Na dodatek często towarzyszą mu chórki, co nadaje jeszcze bardziej hymnowego klimatu. Ale posłuchajmy samych utworów, żeby się o tym przekonać. Płyta jest bardzo równa, raczej wszystkie numery są nagrane w podobnym nastroju typowym dla Freedom Call i ciężko jest cokolwiek oddzielić od reszty. Jednak spore wrażenie robi długie, powolne, nieco ciężkie "Tears Of Taragon" z przepięknym rozwiązaniem w refrenie. Drugim, na którego wg mnie najbardziej warto zwrócić uwagę, jest "Shine On". Tej kompozycji nie da się opisać i cokolwiek bym tu wymyślił, to nie wyrażę w dostateczny sposób tego, co chciałbym wyrazić. Początek jest bardzo spokojny, z całkiem niezłą solówką na tle klawiszy i śpiewem Chrisa. W pewnym momencie wszystko zaczyna przyśpieszać i od tego momentu już słowa wysiadają. Tego trzeba posłuchać! Ta melodia wokalna i to przejście, refren... cudo! A przede wszystkim głos Christiana! Facet wspina się w miejsca niemożliwe, niedostępne i gdy już wszyscy myślą, że upadnie - on pnie się jeszcze wyżej. "Shine On" to bez wątpienia najlepszy kawałek z repertuaru Freedom Call i jeden z najwspanialszych jakie kiedykolwiek słyszałem w tego rodzaju muzyce. Cała reszta nie odstaje daleko w tyle, jedynie szybkie "Holy Knight", troszeczkę nie odnajduje się w środowisku epickich, power metalowych hymnów jakie tu dominują, ale mimo wszystko to bardzo dobry utwór. Tak naprawdę słabych nie znajdziemy. Jak już, to jedynie wkurzające w subiektywnej ocenie.
I to w muzyce zawsze uwielbiałem! Freedom Call po prostu musiał stać się jednym z moich ulubieńców. Jak na start, nagrali przyzwoity krążek, pełen ciekawych pomysłów, melodii, patosu itp. Warto rozpocząć swoją znajomość z zespołem właśnie od tej płyty, gdyż jej echa będą później rozbrzmiewały na każdym późniejszym wydaniu. Z drugiej strony, album żadnym odkrywczym klasykiem w swoim gatunku nie jest. To początek ciekawie zapowiadającej się gwiazdy melodic metalu, ale słuchając materiału nie możemy mówić o żadnej amatorszczyźnie. Sądzę, że dla słuchaczy tego lżejszego power metalu, Freedomsi powinni być nie lada atrakcją, tak więc polecam.
Blackout / [ 13.08.2011 ]
|