Nawet gdybym nie wiedział niczego o Amon Amarth to zatrzymałbym się w sklepie aby podziwiać cover ich nowego albumu. Wszak okładka ósmego studyjnego krążka Szwedów zatytułowanego "Surtur Rising" to prawdopodobnie jedna z najbardziej widowiskowych okładek w historii metalu. Nawet "bogowie metalu" (sic!) z Manowar mogą wpaść w kompleksy w obliczu potęgi uderzającej z grafiki "Surtur Rising". Absolutnie miażdżący jest fakt, że w specjalnym wydaniu płyty głównego bohatera tej okładki możemy otrzymać w formie figurki, która z pewnością dostarczy dodatkowych wrażeń podczas słuchania nowego albumu Amon Amarth. Poważnie rzecz ujmując jest czego słuchać, bo Szwedzi na następcy "Twilight Of The Thunder God" z 2008 roku zdrowo dołożyli do pieca.
Amon Amarth to zespół ustabilizowany, pozostający od trzynastu lat w jednym składzie i w jednej wytwórni. Jest to grupa omijająca skandale, solidna i nieprzejednana jeśli chodzi o wykonywaną muzykę. Taki wizerunek umocni "Surtur Rising" - mocny, soczysty i dosadny krążek. Szwedzi w podstawowej wersji krążka nagrali nieomal 50 minut death metalowego rzemiosła, materiału szybkiego i ciężkiego. Kapitalna praca gitarzystów Johana Soderberga i Olavi Mikkonena pod postacią kąśliwych, silnych riffów wymiennych z na ogół krótkimi, ale wyrazistymi solówkami (jest ich całe mnóstwo!) stanowią o jednym z największych atutów nowego albumu zespołu. Równie dobrze w ten ciężki, wbijający w fotel klimat wpisuje się impulsywne perkusja Fredrika Anderssona, który na "Surtur Rising" potwierdził swoje niebanalne umiejętności uderzając blastami w Amon Amarth'owskich petardach ("War Of The Gods", "Destroyer Of The Universe" czy "For Victory Or Death"), jak i bombardując talerze w wolniejszych, ciężkich paczkach instrumentalnych ("The Last Stand Of Frej" czy "A Beast Am I"). O czyste, nieskalane niepotrzebnymi dźwiękami brzmienie precyzyjnie zadbał bas Teda Lundstroma.
W nowym dziele Szwedów niewiele pojawiło się elementów melodyjnych, nie są one odczuwalne z poziomu słuchacza, a ich ilość można określić mianem śladowych (np. "Töck's Taunt - Loke's Treachery Part II" czy wstęp do "Wrath Of The Norsemen") dlatego raczej trudno byłoby zdefiniować muzykę Amon Amarth jako melodyjną. Nie jest to również - jak niegdyś określono twórczość zespołu "Viking Metal". Zresztą w reakcji na tę definicję w prześmiewczym tonie wypowiedział się Johan Hegg, który stwierdził, że zamiłowanie Amon Amarth do skonkretyzowanego klimatu nie powinno rodzić niepotrzebnych definicji. A skoro przywołałem już wokalistę grupy to muszę przyznać, że jego wokale to kolejny wielki atut "Surtur Rising". Potężny głos Johana Hegga nie jest bynajmniej "upiększany" komputerowymi przesłankami, brzmi szczerze, autentycznie i zabójczo. Aby nie przesłodzić zwracam uwagę, że "Surtur Rising" pomimo swojego ostrego jak brzytwa profilu jest mimo wszystko albumem pozbawionym urozmaiceń czy jakiegoś nowatorstwa. Grupa zagrała dziesięć sztandarów death metalowych, które powinny trafić przede wszystkim do fanów gatunku.
Finałowy werdykt musi być tylko jeden, panie i panowie... oto jeden z murowanych kandydatów do płyty roku, oto nowy album Amon Amarth. "Surtur Rising" to płyta, jak dobry, szybki samochód... drze asfalt!
Konrad Szatański / [ 26.03.2011 ]
|