29 września 2010 r. miała miejsce premiera najnowszego dzieła muzyków z zespołu Angra. Krążek otrzymał dość prozaiczny tytuł "Aqua". Jeżeli chodzi o zespoły pochodzące z kraju kawy i Pele'go to w mojej hierarchii zdecydowanie prym wiedzie szanowny Pan Max Cavalera i spółka. Jednak o tym innym razem. Panowie i Panie. Jest naprawdę bardzo, podkreślam bardzo, przeciętnie. Proszę jednak doczytać do końca!
Szczytem formy muzycznej członków tegoż zespołu były dwa krążki. Mam tu na myśli "Rebirth" z 2001 r. oraz "Temple Of Shadows" wydany w 2004 r. Brazylijczycy, zwłaszcza na tym drugim albumie, bombardowali słuchacza niesamowitymi muzycznymi "nalotami dywanowymi". Był to czas dobrego łojenia, zadziornych riffów i nieszablonowego pomysłu na power metal. Oczywiście, nie da się pominąć faktu, że członkowie Angry mieli już wówczas inklinacje do gry muzyki progresywnej. Podążając jednak ścieżką, jaką od początku swojego istnienia obrała grupa, ich przeznaczeniem było tworzenie muzyki z pazurem, dynamicznej. Dalekie echo mającej nastąpić rewolucji przyniosła płyta "Aurora Consurgens", a dzieła dopełniło tegoroczne wydawnictwo Angry. Proporcja pomiędzy solidnym power metalem, a muzyką progresywną, która przyniosła grupie zasłużony sukces została na "Aqua" zachwiana. I to mocno. Kompozycje na tym krążku, choć pozornie przyjemne dla ucha, straciły na charakterystycznym dla Brazylijczyków polocie. Tempo utworów jest wolniejsze, natomiast ich konstrukcja bardziej skomplikowana. A nie w tym rzecz, aby Angra starała się iść w ślady Dream Theater. Ponoć ludzkość zawdzięcza postęp własnemu lenistwu albo nudzie. Może Brazylijczyków znużyło już to nieustanne niszczenie bębenków w uszach słuchaczy i chcą obudzić w nich ich szósty zmysł? Nie chciałbym zostawać w waszych oczach ignorantem, ale "Aqua" to nie jest już power metal, a progresywny rock. Pomimo paru kompozycji utrzymanych w nieco szybszym tempie jest raczej ślimaczo. Gitarzystom za pewne podano omyłkowo Persen zamiast preparatu Goździkowej na wzmocnienie. Wokalista nie zdziera już gardła i nie wyje do mikrofonu jak opętany. Pan Ricardo Confessori obsługujący perkusję, która była jedną z mocniejszych stron Angry, nie zjadł chyba Snickersa, bo nie jest sobą. A, że leżącego się nie kopie, więc na tych paru uwagach skończę część merytoryczną.
Po paru przesłuchaniach wiem, że nie będę za tym krążkiem jakoś specjalnie tęsknił i przepadnie on w odmęcie mojej szafy. Żeby nie zostać taką nieznośną marudą dodam, że do nielicznych plusów "Aqua" należy z całą pewnością zaliczyć wykonanie utworów. Muzycy dalej imponują dobrą techniką grania i jeżeli pójdą dalej w kierunku muzyki progresywnej to mają szansę powalczyć na tym polu. Z drugiej strony, subiektywne tezy, które postawiłem powyżej powinny wzmożyć ciekawość niedowiarków i wiernych fanów Angry. Ja wysiadam, mam dość!
Świstak / [ 01.11.2010 ]
|