Proszę, proszę... Duńczycy z Artillery wracają! Jak wiadomo nie jest to pierwszy come back braci Stutzerów. Jedenaście lat temu panowie zeszli się po długim czasie nieobecności na scenie tylko po to, żeby wydać dość przeciętny "B.A.C.K." i ponownie zniknąć. Jednak 6 listopada 2007 roku na oficjalnej stronie zespołu pojawił się komunikat o ponownej reaktywacji. Grupa zapowiadała trasę koncertowa i nowy krążek. Ponadto nieoczekiwanie podano do wiadomości, że wieloletni frontman kapeli Flemming Ronsdorf nie jest niestety członkiem zespołu. Na jego następcę nie trzeba było czekać zbyt długo. Już 27 listopada zaprezentowano światu nowego krzykacza - niejakiego Sorena Adamsena. Muszę przyznać, że ta ostatnia wiadomość nie wywołała we mnie pozytywnych odczuć. Osobiście uważam Flemminga za najlepszego thrashowego wokalistę w Europie. Wiedziałem wiec, że bardzo ciężko będzie go zastąpić. Moje obawy wzrosły po koncercie Duńczyków na Metalmanii, gdzie Adamsen wypadł po prostu słabo. Nie chodziło o debilny image. Po prostu nie radził sobie ze starymi killerami ekipy z Kopenhagi.
Nie trudno się wiec domyśleć, że czekałem na nowe dziecko braci Stutzerów pełen obaw. Prawdę mówiąc, nie oczekiwałem niczego specjalnego. Spodziewałem się materiału zbliżonego poziomem do "B.A.C.K"., tyle, że ze słabym wokalem. Moje nadzieje odżyły dopiero po zaprezentowaniu przez kapelę dwóch ciepłych jeszcze kawałków, które, co tu dużo mówić, po prostu cisnęły mną o glebę. Teraz krążek Artillery stał się jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie pozycji w tym roku. Dlatego, kiedy tylko "When Death Comes" pojawiła się na półkach sklepów, bardzo szybko wysupłałem kilka groszy. Szczerze powiem, że byłem bardzo pozytywnie zaskoczony ceną krążka, która naprawdę nie rzucała na kolana. To się nazywa dobry interes. Świetna płyta za niecałe 4 dyszki...
Dobra, jedziemy... zaczynamy od okładki, która podobnie jak na "B.A.C.K." i "By Inheritance" mogłaby się znaleźć w którymś z komiksów dla dzieci. Szczerze powiem, że nie podoba mi się za bardzo, ale to nie jest przecież najważniejsze. Muzyka rekompensuje wszystko. Jest to bijący po pysku, momentami bardzo melodyjny, chwytliwy thrash metal. Od razu czuć ducha Artillery. Soren Adamsen wbrew obawom większości fanów spisał się bardzo przyzwoicie. Fakt, Flemmingiem to on nie jest, ale jego wokalizy są całkiem ciekawe, można by powiedzieć bardzo klasyczne, heavy metalowe. Kiedy trzeba nowy krzykacz potrafi jednak zaryczeć aż miło. Coś jeszcze? Ano właśnie, solówki... Palce lizać! Nie ma tu miejsca na rozpisywanie się na temat każdego kawałka. Trzeba dokonać małej selekcji i wybrać najlepsze a to naprawdę trudna sztuka, wszystkie numery prezentują strasznie wysoki poziom. Jedynka czyli utwór tytułowy jest straszliwie rozpędzony i drapieżny. To jeden z najmocniejszych punktów tej płyty. Trudno wyobrazić sobie bardziej spektakularne otwarcie. Najlepsze jednak przed nami. Posłuchajcie sobie trójeczki - "10 000 Devils". No miazga po prostu i tyle! Numer jest jednocześnie bardzo mroczny i niesamowicie melodyjny. Nic dziwnego, że właśnie do tego utworu chłopaki nakręcili teledysk - nieco okrojony, trwający cztery minuty z okładem. Musze przyznać, że ta krótsza wersja zabija mnie chyba jeszcze bardziej. Jedziemy dalej... Piątka - "Sandbox Philosophy" powala niesamowitymi wprost refrenami. I do tego jeszcze panowie wrzucili trochę mięsa. Nie mam pytań! Muszę jeszcze napisać koniecznie o przedostatnim "Uniform" ze świetnym orientalnym basowym intrem i przede wszystkim dwiema wybornymi wprost solówkami...
Ufff... Wypadałoby to jakoś podsumować. Artillery nagrało naprawdę świetny krążek. To zdecydowanie lepszy album niż "B.A.C.K.". Co ja będę pisać... Każdy maniak thrashu musi mieć ta płytę w swojej kolekcji. Inna sprawa, że maniacy thrashu już dawno ją zakupili... Najlepsza rekomendacja jest taka - "When Death Comes" naprawdę niewiele brakuje do "By Inheritance".
Venom / [ 03.09.2009 ]
|