Życie bywa okrutne i niesprawiedliwe a śmierć ma w zwyczaju zabierać ludzi w najmniej spodziewanym momencie. Wiedzą cos na ten temat fani Voivod, którzy 26 sierpnia. 2005 r. musieli pogodzić się ze stratą Dennisa "Piggy'ego" D'Amoura - współzałożyciela kapeli, jej wieloletniego gitarzysty i człowieka który trzymał to wszystko w kupie. Szczerze przyznam, że nie śledziłem dokładnie wiadomości z obozu Kanadyjczyków, dlatego tez wiadomość o zgonie Piggy'ego była dla mnie wielkim szokiem. Okazało się jednak, że takiego scenariusza można się było niestety spodziewać, ponieważ Dennis cierpiał na bardzo złośliwą i nieuleczalna odmianę nowotworu jelita grubego. Nie miał szans i zdawał sobie z tego sprawę na długo przed śmiercią. Nawet przykuty do łóżka nie mógł rozstać się z muzyka i niemal do końca komponował, a swoje pomysły wrzucał na komputer...
W zaistniałej sytuacji oczywiste wydawało się, że Voivod się rozpadnie. Ogromnym zaskoczeniem była więc dla mnie wiadomość, że oto Kanadyjczycy... siedzą w studiu i pracują nad nowym materiałem! Później okazało się, że na szczęście nie znaleziono nowego wioślarza. Snake i spółka po prostu skorzystali z tego co pozostawił po sobie Piggy i dograli perkę, bas i wokal. Działalność Voivod miała się ograniczyć jedynie do wydania albumu. O trasie promocyjnej z oczywistych względów nie mogło być mowy. Szczerze powiedziawszy, po raz pierwszy spotkałem się z pomysłem nagrywania płyty zza grobu i odniosłem się do niego bardzo sceptycznie. Jakoś nie wyobrażałem sobie, jak może wyglądać praca w takich warunkach. Niemniej jednak byłem strasznie ciekawy końcowych efektów. Muszę przyznać, że ostatni krążek Kanadyjczyków zatytułowany po prostu "Voivod" nie powalił mnie na kolana. Jestem fanem głównie pierwszych płyt zespołu, ale wiedziałem, że na powrót do korzeni nie mam co liczyć.
Wreszcie latem 2006 r. album o nazwie "Katorz" trafił w moje łapska. Pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne. Do produkcji nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń. Glen Robinson spisał się naprawdę na medal. Kompletnie nie widać, że płyta była nagrywana w skrajnie nietypowych warunkach. Od razu po pierwszym odsłuchu słychać, że to bardzo gitarowy krążek. Pełno tutaj Piggy'ego. Jego wiosło zostało wysunięte na pierwszy plan. Brawa nalezą się także pozostałym muzykom. Taki Jason Newsted marnował się w słynnej kapeli na M. Tutaj mógł rozwinąć skrzydła i zaserwował nam kilka naprawdę ciekawych pomysłów. "Katorz" jest krążkiem bardzo przekrojowym. Mamy tu coś z szybkiego jak brzytwa thrashowego łojenia z pierwszych płyt, jak choćby w otwieraczu - "The Gateaway" czy zamykającym album "Polaroids", mamy tez trochę klimatów znanych choćby z "The Outer Limits" czy "Angel Rat", ale nie tylko. Taki "After All" równie dobrze mógłby się znaleźć na "Phobos". Na "Katorz" słyszymy też nieco punk'a, trochę nowoczesnych brzmień, jednak mimo tego galimatiasu płyta stanowi spójna całość i najlepiej słuchać jej od początku do końca.
Bardzo trudno jest mi ocenić ten album i to nie tylko dlatego, że był nagrywany w takich a nie innych okolicznościach. Na pewno jest to kawał bardzo dobrego grania i chłopaki mogą być w pełni z niej zadowoleni. Szczególnie Piggy... R.I.P.
Venom / [ 10.07.2007 ]
|