W 1983 roku Venom sięgnął szczytów. Poprzedni krążek Brytyjczyków - genialny "Black Metal" narobił wiele szumu na rynku. Na koncerty przychodziły tłumy, kapela grała na całym świecie, na największych festiwalach. Wiadomość o wejściu chłopaków do studia przyjęto wiec z wielkim entuzjazmem, ale i pewnymi obawami, Wiadomo, poprzednik postawił poprzeczkę bardzo wysoko...
Prace nad "At War With Satan" trwały krótko, ponieważ większość utworów napisano już wcześniej. Jesienią 1983 roku płyta trafiła na półki sklepów i od razu stała się tematem zażartych dyskusji i sporów. Metalowy padół podzielił się na dwa obozy. Twardogłowi psioczyli, że Venom się skończył, że porzucił swój charakterystyczny i rozpoznawalny z daleka styl. Faktycznie, w muzyce Cronosa i spółki zaszły widoczne gołym okiem zmiany. Anglicy wyraźnie wyczyścili brzmienie. Nowy materiał był po prostu klasycznym heavy metalowym łojeniem. Zrezygnowano także z typowej dla wcześniejszych wydawnictw oprawy graficznej. Łeb kozła Baphometa zastąpiła okładka "Księgi Armagedonu", oczywiście z odwróconym krzyżem na środku i łapskiem Lucyfera wyłaniającym się gdzieś z boku - pomysł, trzeba przyznać, bardzo oryginalny i udany. Większości fanów nowa twarz formacji przypadła jednak do gustu. Płyta sprzedawała się niczym świeże bułeczki.
"At War With Satan" jest z pewnością najbardziej ambitnym przedsięwzięciem w historii Venom. Jest to piękna, czterdziestominutowa epopeja opowiadająca o walce dobra ze złem. Na krążku znajduje się jedynie 7 (a właściwie 6) kawałków, na pierwszy rzut oka mało, ale jeśli popatrzymy na długość poszczególnych numerów wszystko okazuje się jasne...
Album otwiera utwór tytułowy, którego zapowiedź możemy usłyszeć już na "Black Metal". Kawałek stanowi esencję całej płyty i dzieli się na cztery części odpowiadające etapom walki diabła z siłami niebiańskimi. Trwa on... dwadzieścia minut. Niektórzy mogą się tutaj złapać za głowę. Venom do progresywnych kapel nigdy przecież nie należał, a umiejętności techniczne Brytyjczyków określić można jako co najwyżej średnie. Chłopaki wykazali siętu jednak wielka pomysłowością i o nudzie i dłużyznach nie może być mowy. Tempo zmienia się niczym w kalejdoskopie, a piękne solówki Mantasa naprawdę chwytają za serducho. Znalazło się miejsce nawet na takie smaczki jak gitara akustyczna, dzwony czy kobiecy wokal. "At War With Satan" to jednak nie tylko genialny utwór tytułowy. Dwójeczka, czyli "Rip Ride" zabija szybkością. Warto zwrócić tu uwagę na dwie znakomite solówy Dunna. Świetny jest też "Cry Wolf". Tajemnicze, wręcz usypiające szepty Cronosa przeradzają się w prawdziwy heavy metalowy walec. Super! "Stand Up (And Be Counted)" to z kolei wolny numer. Bujane riffy i monotonny wokal Lanta nadają temu kawałkowi niepowtarzalny klimat. Album kończy "Aaaaaarrghh" - dwie i pół minuty wrzasków, histerycznych śmiechów i innych odgłosów z piekła rodem. Jest to oczywiście żart skierowany w stronę fanów.
"At War With Satan" to genialna płyta. Mimo, ze nie jest tak brudna i drapieżna jak dwa poprzednie dzieła jadu, stawiam ją odrobinę wyżej nawet od "Black Metal". Już za sam utwór tytułowy krążek powinien dostać klasykę, a przecież mamy tu jeszcze pięć równie świetnych wałków. Niestety rok 1983 stanowi ważną cezurę w historii Venom. Później zespół zaczął się staczać po równi pochyłej...
Venom / [ 14.11.2006 ]
|