Axel Rudi Pell to jedna z najwybitniejszych postaci niemieckiej sceny heavy ostatnich lat. Niesamowicie aktywny: od 1989 kiedy to na świat wyszła jego pierwsza płyta "Wild Obsession", światło dzienne ujrzało aż 14 wydawnictw spod znaku ARP. Jednak medal zawsze ma dwie strony i ta reguła potwierdza się także w przypadku Axel'a. Jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci sceny heavy metalowej. Posiada wszak ogromną ilość zwolenników w Europie, ale posiada także bardzo dużo przeciwników swojej twórczości. A dlaczego? Dlatego, że Axel od czternastu lat praktycznie nie zmienił swojego stylu. Jego muzykę można wyczuć na kilometr. Jednak tego co robi, nie można nazwać w żadnym wypadku wtórnością i kopiowaniem samego siebie, jak np. było to zauważalne w przypadku Rhapsody na "Rain Of A Thousand Flames" czy "Dawn Of Victory". I na tym polega właśnie cała sztuka: wypracować sobie własny, od nikogo nie zapożyczony styl i szlifować go tak, aby każda nowa płyta zespołu wzbudzała emocje wśród słuchaczy.
I z takim właśnie nastawieniem podchodziłem do tej płyty. Byłem pewien, że nie znajdę tutaj czegoś, czego wcześniej nie słyszałem. Ale byłem też pewien, że ten krążek będzie potrafił mnie porwać swoim pięknem tak jak większość produkcji Axel'a. I faktycznie tak się stało. Po pierwszym przesłuchaniu nie byłem zaskoczony, ale też nie odłożyłem płyty obojętnie na półkę. Z każdym kolejnym przesłuchaniem było już tylko lepiej. Zaczynając od wkładu Axel'a, idąc przez linię wokalną i na sekcji rytmicznej kończąc - wszystko na wysokim poziomie. Oczywiście przesadą byłoby stwierdzenie, że na najwyższym, ale na pewno na wysokim. Jednak jak każda niemal płyta, także i "Magic" ma swoje słabe punkty, a w tym przypadku jest to kończący album numer "Eyes Of The Lost". Wiem, wiem, to wszystko kwestia gustu, ale ten numer trwa ponad siedem minut, a nudzi mi się już po dwóch. Jedna ze słabszych ballad Pell'a. A dobre strony płyty? Generalnie oprócz wcześniej wspomnianego kawałka wszystko jest tak, jak powinno być. Znajdziemy tutaj to, do czego nas Axel przyzwyczaił na swoich poprzednich produkcjach, czyli tryskające energią, pędzące numery takie jak "Nightmare", "Playing With Fire" czy "Prisoners Of The Sea". Jeśli ktoś szuka jakiejś balladki niewychodzącej szybko z pamięci, to jak znalazł mamy tutaj "The Clown Is Dead". Jednak można by się kłócić, czy jest to stuprocentowa ballada, bo w solówce utwór znacznie nabiera pędu. Tekst bardzo dołujący, ale numer jest przepiękny - najmocniejszy punkt płyty obok tytułowego utworu. Riff przewodni w "Magicu" wręcz porywa. A solówka? Szczerze mówiąc, podchodzę z dosyć dużym dystansem do ciągnących się solówek, a ta z "Magica" trwa aż trzy i pół minuty jednak jest genialna. Pomimo swojej długości zaciekawia przez cały czas trwania. Kiedy słucham takich numerów zaczynam tęsknić też za wokalem Jeff'a Scott'a Soto u Axel'a, a to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jest to nietuzinkowy wokalista. Nie zmienia to jednak faktu, że Johnny Gioeli także świetnie dopasował się do muzyki granej przez Axel'a i wypełnia powierzone mu zadanie na 6. Melodie na albumie też nie są żadną nowością - stary dobry Axel i to charakterystyczne już dla jego zespołu "ooohh ohhh" w refrenach. Nie znaczy to jednak, że linia melodyczna jest słaba, choć nie zaprzeczam, że czasem trafia się jakaś "drewniana" melodia, jak na przykład w kawałku "Light In The Sky" - jakoś nie mogę się przekonać tego refrenu - jednak wtedy nadrabia się to świetną pracą gitary Axel'a i sekcji. Na pewno wole to, niż "cukierki" w wykonaniu Freedom Call, gdzie najważniejsza jest chwytliwa melodia. No tak. Zachwalam na każdym kroku wszyskich... oprócz keyboardzisty, który przecież też miał duży udział przy tworzeniu tej płyty. I tak wcześniej wspomniany "The Clown Is Dead" byłby niczym gdyby nie keyboard. Także na innych kawałkach Ferdy Doernberg udowadnia, że zna się na tym co robi i jest w tym bardzo dobry.
Reasumując. "Magic" to płyta na pewno godna polecenia prawie każdemu, choć nie jest pozbawiona całkowicie niedoskonałości. Jednak w zestawieniu z poprzedniczką "Black Moon Pyramid" wygrywa "Magic"... nie wiele, ale jednak. Jedno jest pewne, że Axel Rudi Pell włożył w ten krążek na pewno wiele wysiłku co zaowocowało nieprzeciętnym albumem, na którym zawarta została muzyka, na jakiej Axel zna się najlepiej, czyli melodyjny rock z dużą porcją szybkiego metalu.
Banan / [ 19.09.2003 ]
|