Chyba mało kto spodziewał się, że Rob Halford powróci jeszcze kiedykolwiek do elity Heavy Metalu, po tym jak z grupą Two nagrał tak beznadziejną płytę jaką bez wątpienia jest "Voyeurs". Większość z nas patrzyła na to "Coś" z niedowierzaniem, smutkiem i złością zarazem, że wielki Haford nagrał taki syf. To co przez wielu było uważane za niemożliwe, stało się faktem!!! W 2000 roku na sklepowe półki trafia solowy album Halforda "Resurrection". Płyta ta okazała się prawdziwym "zmartwychwstaniem" Roba. Nie ma tutaj żadnych elektronicznych wstawek jak miało to miejsce na albumie nagranym z Two (swoją drogą Halford przed premierą "Resurrection" pytany przez dziennikarzy dlaczego fani "nie przepadają" za tym projektem odpowiedział: "Nie dziwię się, że nie lubią go. Z metalem miał tyle wspólnego, co nic."), na "Resurrection" mamy do czynienia z heavy metalem i to nie byle jakim!
Po pierwszych dźwiękach, które wydobyły się z głośników, byłem przekonany, że ten album będzie czymś niesamowitym! Wszystkie kawałki jakie znalazły się na płycie (może poza "Drive"), mają w sobie niesamowitą energię. Halford jest w znakomitej formie, zarówno partie zaśpiewane wysoko jak i te zaśpiewane niżej wychodzą świetnie. Rob nagrał swój wokal do niektórych kawałków w różnych tonacjach, poczym zostały one na siebie nałożone (np. w "Silent Screams", czasami ma się wrażenie jakby co najmniej dwóch Halford'ów śpiewało w tym utworze! :-). Świetny efekt.
Popis wokalnych umiejętności Halforda jest wstępem do pierwszego, tytułowego kawałka, za nim wchodzą gitary i perkusja. Wspaniały riff, refren, solówki i szybkie tempo tworzą piękny utwór. Dwa kolejne kawałki tj. "Made In Hell" i "Locked And Loaded" dają równie porządnego kopa jak "Resurrection". Od czwartej pozycji którą jest "Nightfall" zaczyna się dziać jeszcze ciekawiej. Piękne brzmienie gitary rozpoczynającej ten trochę wolniejszy utwór i równie piękny refren tworzą jakiś specyficzny, można by rzec podniosły, klimat. Następny w kolejności jest siedmiominutowy "Silent Screams". Przez około połowę tego czasu utrzymany jest w spokojnym, trochę balladowym nastroju. Nagła zmiana tempa gitar i świetne przejście z wolnego do zabójczego tempa perkusji, czyni z początkowo wolnego kawałka prawdziwego killera, "wycie" Roba kończy szybkie tempo i do samego końca jest coraz wolniej. Jest to niesamowity, jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy utwór. Na pewno sporą niespodzianką w następnym numerze ("The One You Love To Hate") jest wokal. Po krótkim wstępie ktoś zaczyna śpiewać, ale czy to na pewno wokal Roba? Otóż nie. Gościnnie występuje tutaj Bruce Dickinson!!! To właśnie on śpiewa pierwszą zwrotkę, drugą śpiewa Rob. Po refrenie, który wykonują obaj, jest odwrotnie: pierwsza zwrotka w wykonaniu Roba, druga Bruce'a. Jest to bardzo dobry kawałek.
Następny numer to "Cyberworld". Ogólnie jest to kolejny wyśmienity utwór, którego głównym atutem jest refren. "Slow Down", "Twist" i "Temptation" są zagrane wolniej. Oczywiście nie brakuje w nich wyśmienitych refrenów, riffów itd. Po tak wspaniałej dawce muzyki nadchodzi czas na trochę słabszy moment, jakim bez wątpienia jest dziesiąty "Drive". Gitary brzmią tutaj trochę dziwnie "nowocześnie" i głównie to wpływa na obniżenie oceny tego kawałka. Całość kończy "Saviour". Jest już znacznie lepszy od swojego poprzednika i w niczym nie ustępuje wszystkim pozostałym utworom.
Dzięki "Resurrection" Metal God z hukiem wrócił na scenę heavy metalu. Jest to solidny album, którego nie powstydziłby się żaden zespół czy artysta metalowy. Dla nas Polaków na pewno nie bez znaczenia pozostaje fakt, że wraz z Halfordem tworzyli to dzieło Mike Chlaściak (gitara) i Bobby Jarzombek (perkusja) Polacy z pochodzenia. Małym urozmaiceniem dla fanów Iron Maiden (i nie tylko) będzie Bruce Dickinson , który jak już wcześniej wspomniałem występuje gościnnie w utworze "The One You Love To Hate". Nie można przejść obojętnie obok "Resurrection". Świetny album!!!
Bolilol / [ 12.12.2003 ]
|