01. The New Beginning 02. Anger Savagement 03. Bombs Away! 04. O.D. 05. Raising the Terror 06. Fuck tha Police 07. No Respect 08. Inflict the Masses 09. Hate Into Hate 10. Candyman 11. Kingslayer 12. Dawn of the New World
Jakiś czas temu dostałem paczkę płyt przeznaczonych do recenzji i trzeba było podjąć trudną decyzję odnośnie tego, która z nich jako pierwsza trafi do odtwarzacza. Wśród pięknie wydanych digipaków była i ona: debiutancka płytka Infliction. Cienkie pudełko z najtańszego chińskiego sortu, które nie chce się do końca otworzyć, nawet się kawałek plastiku odłamał przy pierwszym zapoznaniu. Odklejające się "promo" z tyłu, wkładka na granicy czytelności (ilość informacji dosłownie przytłacza), a do tego bardzo prosty artwork na froncie z szachownicą, która do złudzenia przypomina tą, która powstaje, gdy się skopiuje obraz w formacie *.gif do innego programu (metodą ctr+c + ctrl+v). Urzekła mnie ta "partyzancka" robota i dlatego czym prędzej zabrałem się do odsłuchu, nie wiedząc nawet z jakiego typu muzą będę miał do czynienia.
Początek "The New Beginning", a dokładniej fraza "Will You jump right now? Will You jump right here?" nieco mnie wystraszyła. Mocno zaleciało tu bowiem nu-metalem spod znaku "Supercharger" czy "Catharsis" Machine Head i choć, na szczęście!, po paru sekundach wkroczył mocny, niemal thrashowy riff, przy którym nóżka ładnie tupała, to jednak dałbym ten numer dalej w trackliście. Na start wrzucając coś, co lepiej pozwoliłoby zaznajomić się ze stylem chłopaków z Bydgoszczy. Daleko zresztą szukać nie trzeba było: drugi na płycie, "Anger Savagement" młóci aż wióra lecą. Jest potężnie, energicznie i od razu słychać, że to przede wszystkim Pantera jest grupą, na której wzoruje się kapela. I zanim ktoś powie, że groove metal to już gatunek, w którym nie da się wymyślić niczego nowego, to szybko... przyznam mu rację. Jednocześnie jednak uspokajam: muzycy Infliction mają dostatecznie dużo talentu, aby, trzymając się sztywnych ram wytyczonych przez ekipę z Arlington, utrzymać uwagę słuchacza niemal przez całe 50 minut trwania albumu.
Ciężko znaleźć na "Revolution Machine" słaby numer - no dobra, może poza "Candyman", ale o nim nieco później. Oczywiście jedne wchodzą lepiej (kapitalny "O.D." z rwanym riffem i przepotężnym refrenem), inne troszku gorzej ("Hate Into Hate"), ale każdy z nich trzyma odpowiednio wysoki poziom. Miejscami jest tu troszkę kombinowania z tempem (jak np. "Fuck tha Police" czy "Bombs Away!"), ale też i bez zbytniej przesady. Muzyka Infliction ma przede wszystkim walić między oczy i sprawić, by publiczność pozabijała się na koncertach. I wiem, że jak usłyszę zapowiedź takiego "Raising the Terror", to od razu ewakuuję się na tyły klubu... Każdy z członków grupy ma tu swoje pięć minut i trzeba tylko mieć nadzieję, że obecny skład utrzyma się jak najdłużej: Łyskey wali bowiem w bębny niczym Vinnie Paul za najlepszych lat ("Bombs Away!", "Kingslayer"), gitarowe solówki są fajne i melodyjne ("Anger Savagement", "Fuck tha Police") i nawet basista nie chce pozostawać w tyle i wyskakuje z interesującymi partiami ("No Respect", "Inflict the Masses").
Na nic jednak dobry zespół jeśli wszystko ciągnie w dół wokalista. Na szczęście w Infliction za mikrofonem (z drugą gitarą w łapach) stoi Grzegorz Kosowski i, jasna cholera, jakiż on ma głos! Mocny, zachrypnięty, pełen agresji - jego wściekłe wokale w takim "O.D.", "No Respect" czy "Dawn of the New World" aż jeżą włos na głowie. Co ważne, napisane w języku Szekspira teksty, podejmujące problemy związane z polityką, społeczeństwem czy terroryzmem, wykrzyczane są doskonałą angielszczyzną, pozbawioną tego charakterystycznego słowiańskiego akcentu, jakże często obecnego u wielu nawet bardziej doświadczonych muzyków. I dlatego tak dużym zaskoczeniem in minus był dla mnie, wspomniany wcześniej, "Candyman": najbardziej heavy metalowy numer ze wszystkich dostępnych na płycie. Tutaj na wokalu pojawił się Oskar Grdeń (bas), który zaśpiewał mocno... kwadratowo. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby utwór ten pełnił rolę "bonus tracka" (i znajdował się na końcu) - umieszczony jednak pomiędzy doskonale podanymi "Hate Into Hate" i "Kingslayer" mocno wybija słuchacza z rytmu. Moim zdaniem nie ma sensu kombinować, gdy się ma się takiego frontmana; a jak już chce się to zrobić na siłę - to tylko z polskim tekstem.
Debiutancka płyta bydgoszczan to łakomy kąsek dla każdego fana groove metalu - znajdziemy tutaj bowiem prawie 50 minut muzyki na bardzo wysokim poziomie. Wchodząc do studia, pomimo młodego stażu, muzycy wiedzieli jaki efekt chcą osiągnąć i udało im się niemal w 100%. Poza delikatną wokalną wpadką w "Candyman", w zasadzie nie ma tutaj do czego się przyczepić: numery fajnie "gniotą", chce się przy nich machać łbem, tudzież porozwalać parę mebli. Nawet brzmienie mi się podoba - całość nagrano w Invent-Sound Studio, a owoc tej ciężkiej pracy przekazano później Jackowi Miłaszewskiemu (znanego ze współpracy z m.in. Acid Drinkers, Turbo, Flapjack czy Hunter), aby nadać mu indywidualnego charakteru i cóż, udało się. Jeśli zaliczacie się do sierot po Panterze, to koniecznie zainteresujcie się "Revolution Machine", ponieważ jest to kawał porządnego grania. Na dzień dzisiejszy album dostępny jest na iTunes, Spotify, Google Play, Deezer oraz Tidal, a na oficjalnym profilu możecie zamówić go również i w wersji fizycznej. I to w ładnym, schludnym digipaku, a nie w rozlatującym się chińskim pudełeczku.