01. Solve 02. Wolves ov Siberia 03. God=Dog 04. Ecclesia Diabolica Catholica 05. Bartzabel 06. If Crucifixion Was Not Enough? 07. Angelvs XIII 08. Sabbath Mater 09. Havohej Pantocrator 10. Rom 5:8 11. We Are the Next 1000 Years 12. Coagvla
Behemoth - "I Loved You At Your Darkest", to album który swych fanów podzieli. Album, który dla Behemoth będzie tym samym czym "Sprawa Jest Osobista" dla Frontside. Album, który albo kupi się w całości, albo w całości odrzuci. Sprawdźmy zatem czy diabeł taki straszny?
1. "Solve". Przywitani zostajemy intrem, na które składa się głównie dziecięcy chór, znany z wrzuconego wcześniej do sieci utworu "God=Dog". Dokładnie ten sam chór, po prostu przeklejony. Wchodzą instrumenty, jest blast, zapowiada się dobrze.
2. Następnie wjeżdża "Wolves ov Siberia" również wcześniej już znany numer. Jako otwieracz moim zdaniem swego zadania nie spełnia. Jest typowy, niczym nie zaskakuje, wypada blado przy takim chociażby "Slaying The Prophets Ov Isa" z płyty "Apostasy". Jedną reakcja jaką u mnie wywołuje to chęć wciśnięcia klawisza "next".
3. Następny, również słyszany wcześniej utwór o wyjątkowo idiotycznym tytule "God=Dog". Na szczęście jest to świetny utwór, pomysłowa warstwa wokalna, świetne riffy pod koniec i ten chór dziecięcy, który pasuje tutaj idealnie. Takie zderzenie brutalności z niewinnością. Zdecydowanie jeden z mocniejszych punktów programu.
4. "Ecclesia Diabolica Catholica" zaczyna się dobrze, choć wciąż w średnim tempie. Jest mrocznie, ale konsekwentnie, podobnie do "Wolves ov Siberia" tylko lepiej. A kiedy robi się już naprawdę dobrze... następuje TO. Melodyjny refrenik w durowej tonacji. Wesoły, ckliwy, idealny na imieniny cioci. Na tym etapie odsłuchu myślałem jeszcze, że to odosobniony przypadek, ale elementów rodem z "Eonian" od Dimmu Borgir będzie na omawianym albumie o dużo za dużo. Co prawda ten fragment to raptem parę sekund, ale skutecznie niszczy cały klimat. Na zakończenie dostajemy świetny fragment z gitara akustyczna a także blast, jakby na osłodę, ale niesmak pozostał.
5. "Bartzabela" również poznaliśmy już wcześniej. Tu jest podobnie jak wyżej, tzn jest melodyjna część, z tym że jest zrobiona świetnie. Wszystko utrzymane w mrocznym klimacie. Słowa "come onto me Bartzabel" długo nie chcą wylecieć z pamięci. Najwolniejszy utwór na płycie, jednak wykonany wybornie.
6. "If Crusifixion Was Not Enough", znów zaczynamy heavy metalowym tempem i beatem, znów słyszymy ten sam riff co gdzieś wcześniej. Jest nudno. Numer zakończony jest granym w kółko do zajebania, nieciekawą kopią riffu z "Fuel For Hatred" od Satyricon. Next.
7. "Angelvs XIII", mrok powrócił. Jest blast, jest miazga, są świetnie brzmiące oktabany od Inferno. W środku utworu dostajemy dziwny progresywny zabieg - każdy instrument gra inaczej, jest bardzo eksperymentalnie, robi się chaos ale taki niepożądany. No i na koniec utwór zostaje ugrzeczniony, a tak ładnie żarło.
8. "Sabbath Mater". Heavy metalowy beat, nudny riff, tendencyjne zagrywki i wesołe przyśpiewki rodem z "Zakonnicy w przebraniu". Szkoda czasu.
9. "Havohey Pantotrator". Nooooo wreszcie coś ciekawego. Co prawda znów mamy utwór w średnim tempie, ale jest to utwór bardzo podobny do świetnego "O Father O Satan O Sun". Fajne pomysły (choć nie TAK dobre), nawet ciarzy się trochę na skórze! Wreszcie! Chociaż trochę za dużo w kółko jednego riffu Na zakończenie zostajemy znów kilka wersów z dziecięcym chórem, potem bomb blast, a potem tradycyjny blast. Jest to jeden z najlepszych utworów na płycie.
10. "Rom 5:8". Wracamy do bylejakości żeby nie było za dobrze. Znów ten sam riff który już słyszeliśmy, przeplatany podwędzonym riffem od Furii (tylko zagranym wolniej). Blast między riffy wstawiony chyba tylko po to żeby był. Jest poprawnie i tylko poprawnie.
11. "We Are The Next 1000 Years", czyli kontynuacja tego samego riffu (ale z innym zakończeniem!). Jest niby fajnie no bo blastu dużo, ale gitary nie robią kompletnie nic ciekawego. Dziać zaczyna się za to pod koniec - wszystko zwalnia (a jakże!), robi się mrocznie, wszystko się wycisza, a jak się dobrze wsłuchać to można usłyszeć chyba banjo w prawym kanale... jest też trochę "Eonianowych" sampli klawiszowych. Początek utworu słaby, koniec świetny.
12. "Coagvla". Dziwne to, że instrumentalne outro wieńczące album jest jednocześnie jednym z najlepszych utworów. Świetny aranż, świetne riffy, świetna orkiestra. Nie można było tak cały czas?
I tak dobrnęliśmy do końca najnowszego albumu naszego Zła Narodowego, albumu ciężkiego do oceny - zależy czego się oczekuje. Ja oczekiwałem Behemoth, a dostałem "Behemoth And That Man". Nie wspomniałem jeszcze o kwestii brzmieniowej. Otóż tutaj jest bardzo dobrze, agresywnie, selektywnie i naturalnie. Bardzo mało tu podrasowanego sztucznie brzmienia, wszystko chodzi jakby grał prawdziwy zespół z krwi i kości, a nie wyidealizowany produkt. Nie można jednoznacznie stwierdzić że to zły album, albo że dobry. Jest inny. Jednemu podejdzie, innemu nie. Mnie osobiście podoba się 5 utworów na 12, dlatego myślę że jak na możliwości Behemoth to trochę za mało. Album odsłuchałem, ale go nie kupię. Ale na koncert pójdę.