01. In Plain View 02. Everything's Gone 03. Paralyzed 04. Through Oblivion 05. With Eyes Wide Open 06. Siren Charms 07. When The World Explodes 08. Rusted Nail 09. Dead Eyes 10. Monsters in the Ballroom 11. Filtered Truth
"Siren Charms" to już jedenasty album w dyskografii szwedzkiego In Flames. Jest to też druga płyta bez Jespera Strömblada, założyciela i głównego kompozytora zespołu od początku jego istnienia. W latach dziewięćdziesiątych In Flames był jednym z prekursorów i głównych przedstawicieli szwedzkiej odmiany melodyjnego death metalu. Niestety dziś pozostał już tylko cień dawnej świetności tej grupy.
Album został nagrany w Berlinie, w słynnym Hansa Tonstudio. Nagrywali tam niegdyś tak znani artyści jak Dawid Bowie, Iggy Pop czy U2. Nie wiem jednak po co było wynajmować aż takie studio, ponieważ brzmienie zespołu wcale na tym nie zyskało. Album brzmi płasko i nieciekawie, a pozbawiony czadu zespół przypomina raczej jakiś okrojony Disturbed albo Linkin Park, a nie rasową metalową kapelę. Ale może właśnie o to Szwedom chodziło? Muzyka z tego krążka nie ma bowiem niczego wspólnego z death metalem. Przypomina raczej jakiś new rock plus wanna-be-metal.
Odejście od growlu (który zawsze uważałem za ślepą uliczkę w historii muzyki) można zaliczyć zespołowi na plus, ale jest i druga strona medalu. Zabieg ten odsłonił bowiem marność wokalisty. Anders Friden prezentuje tutaj dość płaczliwy sposób śpiewania, a jego głosowi brakuje mocy, która byłaby w stanie ponieść kolejne kompozycje. Na domiar złego, świadomy swych słabości wokalista wcale nie zamierza poprawić się w przyszłości. "Nie zamierzam być najlepszym wokalistą na świecie" - powiedział w wywiadzie dla magazynu Rockbook - "Ale czuję, że mam unikalny styl, który należy tylko do mnie, który potrafię kontrolować i robię to świetnie. W programach typu American Idol pewnie bym sobie nie poradził, ale tam chcą tylko ludzi, którzy są perfekcyjni i wspaniali, a dla mnie bycie perfekcyjnym i wspaniałym jest nudne".
Skoro do doskonałości nie dąży wokalista to może robią to pozostali muzycy In Flames? Niestety nie - album jest raczej słaby kompozycyjnie. Same pomysły muzyczne nie są złe, mają kilka ciekawych motywów, ale nie układa się to wszystko w jedną dobrą kompozycję. Jest to taka mieszanka różnych klocków, które nie tworzą jednolitej całości. Może to dlatego, że te kompozycje nie były ukończone przed wejściem do studia nagrań? "Mieliśmy parę riffów, parę pomysłów i parę utworów mniej więcej skończonych, na tym polegał ten eskperyment, to jest to piękno bycia w studio, że nie wiesz co ci się uda osiągnąć" - opowiada basista Peter Iwers - "Nie wchodzimy do studia mając 11 skończonych kompozycji. W studio jednocześnie je piszemy i nagrywamy".
No i niestety wyszło jak wyszło. Mi przypomina to mieszankę późnego In Flames z dodatkiem Korna, Linkin Park i lekkiej elektroniki. Dodatkowo niektóre intra zdradzają inspirację starym dobrym Iron Maiden. Wstępy do "With Eyes Wide Open", "Siren Charms" czy "Rusted Nail" mogłyby się znaleźć na niektórych płytach brytyjskiej legendy heavy metalu. Niestety te introdukcje kończą się zbyt szybko, zanim zdążą wytworzyć jakiś klimat, a potem ustępują miejsca topornemu riffowi lub też płaczliwemu wokalowi i cały czar pryska. Album jest dość melodyjny, ale są to w większości melodie, które jednym uchem wpadają, a drugim wypadają. Nie ma się niestety na czym zatrzymać na dłużej.
Ten album nie jest całkiem zły. Niestety nie jest też dobry. A co jest pośrodku? Przeciętność. I taka jest też ocena. No może z małym plusem z sentymentu...