Już od dawna szukałem krążka grupy, w której śpiewał Stephen Fredrick przed Kenziner. Pan ten sprawił swoimi wokalami że metalowy świat zwrócił uwagę właśnie na ten zespół (znakomity zresztą - jeżeli nie znacie polecam). Jakoś nigdy nie miałem okazji posłuchać jego wokali poza Kenziner, aż do dziś.
Bardzo miłą niespodziankę sprawiła mi wiadomość od Massacre records, która mówiła że oto Stephen Fredrick ma swój nowy zespół - Firewind. Razem z Fredrickiem gra tu bardzo utalentowany 21 letni grecki gitarzysta Gus G. Pozostałe instrumenty tj. perkusję i bas obsługują odpowiednio Brian Harris i kolejny Grek pan Konstanine. Muzyka grana przez wyżej wymienionych muzyków to power metal, tyle, że zagrany "po amerykańsku".
Wokale Stephena nie odbiegają w dużym stopniu od tego co wypracował na krążkach Kenziner. Zresztą po co miał coś zmieniać, skoro tamte wokalizy były znakomite, w Firewind momentami jednak facet śpiewa trochę bardziej agresywnie. Za to muzyka grana przez resztę zespołu różni się już zdecydowanie. Jak wyżej napisałem jest to power metal zagrany "po amerykańsku" czyli nie brakuje to piosenek walących prosto w tyłek. Mamy kilka zwolnień, ale większość kompozycji to po prostu szybkie, mocne wręcz speed metalowe kawałki. Wszystkie wałki ozdobione są znakomitymi solówkami i riffami wygrywanymi przez greckiego gitarzysta (ile on ma lat - 21 ???). Reszta grupy pozostaje trochę w cieniu dwóch wysoce utalentowanych muzyków, ale ich robota to solidne utrzymane na wysokim poziomie granie. Nie ma się po prostu do czegoś przyczepić.
Już otwierający krążek tytułowy "Between Heaven And Hell" pokazuje, że nie mamy do czynienia z kolejnym albumem nagranym na odpieprz, tylko z wysokiej klasy power metalowym dziełem. Szybka perkusja, szybkie gitary, wspaniały wokal Stephena, najwyższej jakości sola, chórki. Utwór jest szybki, ciężki a zarazem melodyjny i chwytliwy - cholera tak się powinno grać power metal !!!. Kolejny "Warrior" i znowu zaczyna się jazda, utwór niczym nie ustępujący poprzednikowi, do tego wypełniony takimi wspaniałymi zwolnieniami, że kopara opada na ziemię. Posłuchajcie tylko wokalu Stephena - cudo. Nie ma sensu opisywać wszystkich utworów, wszystkie są bardzo ciekawe, warto jednak zatrzymać się przy kawałku nr 7 czyli "Pictured Life", tak, tak to cover Scorpions. Wykonany jest ze zdecydowanie większym kopem niż oryginał, kolejny raz ukłony dla Stephena. Zaraz po nim jeden z najmocniejszych wałków na płycie "Firewind Raging", który po prostu rozp... ooops rozwala nas swoją mocą i energią. Posłuchajcie tylko tego bardzo głośno a zobaczycie co się będzie z wami działo :).
Koniec tego pisania, wracam do "Between Heaven And Hell" - oby więcej takich krążków, takiej muzyki nam potrzeba.
Krzysiek / [ 11.10.2002 ]
|