Wrocławski Sicphorm powstał w 2014 roku, a już rok później ekipa przygotowała debiutancki album zatytułowany "Wake Up!". Tak szybkie działanie może lekko zaskoczyć, jednakże trzeba tutaj wspomnieć, iż ten zespół składa się z muzyków, którzy swoje pierwsze kroki i doświadczenia sceniczno-muzyczne zebrali w innych formacjach (John Revolta, Discordia czy Wölfrider). Nie są to oczywiście wielkie nazwy, ale powiedzmy, że we Wrocławiu nie są to anonimowe kapele. Dobra, nie ma co w metryczki zaglądać i najwyższy czas przejść do recenzowanej płyty.
"Wake Up!" to dokładnie (tyle mój wyświetlacz na CD pokazuje) 36 minut muzyki, na którą składa się 9 kompozycji. Jak możecie się domyślić - jest krótko i na temat. No właśnie, tak tę muzykę odbieram. Konkretnie i bez zbytniego przeciągania, zresztą jest to dosyć intensywne granie, sporo w nim groove i solidnego łomotu. Muzycy balansują gdzieś pomiędzy thrash metalem (takim a'la Machine Head), a ciut nowocześniejszymi dźwiękami, które znamy z płyt np. Lamb Of God. Oczywiście nie należy brać tych nazw bardzo dosłownie, bardziej chodzi mi o umiejscowienie muzyki Sicphorm w jakichś ramkach.
Jak napisałem wcześniej - jest mocno, intensywnie i dosyć ciężko. Do tego dokładamy lekko garażowe (świetnie pasujące!) brzmienie materiału i pomału mamy obraz tego grania. Taka muzyka może bardzo szybko zmęczyć słuchacza, ale na szczęście chłopaki znaleźli na to rozwiązanie - różnorodność. Ano właśnie... mamy tu przecież konkretne petardy do koncertowego masakrowania ("Paranoia" czy otwierający album "Marasm"), ale są też i mocarne walce (weźmy taki "Crusade"), a po drodze klasyczne numery z fajnym feelingiem (np. "No One"). Mamy też chwilę spokojniejszego grania w zamykającej album kompozycji "Lost". Tu z kolei jest tak spokojnie, że możemy mówić o... balladzie! Bardzo fajne uspokojenie i wyciszenie emocji po wcześniejszym łomocie.
Jak widać jest dosyć różnorodnie i jest to niewątpliwie atutem tej płyty. Tak sobie myślę, że to zróżnicowanie wzięło się z przeróżnych doświadczeń poszczególnych muzyków, którzy grają przecież w różnych kapelach. Drugim plusem jest wspomniane już brzmienie materiału, takie lekko chropowate z garażową nutką, które idealnie pasuje do tej muzyki. Co ciekawe materiał wyprodukował "Bartes", czyli wokalista i gitarzysta Sicphorm. Ogólnie - dobra robota. Wypadałoby na coś pomarudzić... czyli moja "ulubiona" część recenzji. Szczerze mówiąc to nie chce mi się na siłę czegoś wynajdywać i żadnych żali tym razem nie będzie. Oczywiście mamy wszyscy (muzycy pewno też) świadomość, że nie jest to jakaś genialna płyta, Sicphorm nie odkrywa też nie wiadomo jakich muzycznych rewirów. Co wcale nie oznacza, że to słaby materiał. O nie. "Wake Up!" to kawał solidnego łomotu i fani takiego grania (i nie tylko!) spokojnie mogą sprawdzić o co tym muzykom chodzi. Bo dlaczego by nie?